Do tej pory Domažlice kojarzyły mi się z dwiema rzeczami. Pierwszym były wzmianki u Haška, drugim wielkie zwycięstwo odniesione przez Husytów nad piątą z kolei skierowaną przeciwko nim krucjatą. Tym większe, że podobno wystarczyło niespodziewane pojawienie się czeskiej armii i husycki hymn ryknięty z tysięcy gardeł, by bohaterscy krzyżowcy w podskokach opuścili Czechy.
Ozdobą sympatycznego miasta jest długa, szeroka ulica, zastępująca (jak w Środzie Śląskiej) prostokątny rynek. Wśród pięknych, podcieniowych kamienic, mających często gotyckie portale stoją okazałe gmachy fary i ratusza. Ten ostatni jest neorenesansowy, nic w sumie nadzwyczajnego. Widać jednak, że miasto pamięta o zwycięstwie z 1431 roku: budynek zdobi widoczna na zdjęciu podobizna Prokopa Wielkiego, drugiego po Janie Žižce znakomitego wodza husyckiego.
W interesującym muzeum, poświęconym Chodsku - jak nazywa się region wokół Domažlic - jest jeszcze obraz przedstawiający triumfalne wkroczenie zwycięzców do miasta. W ogóle w muzeum jsst sporo ciekawych rzeczy. Jak się okazało, są tutaj ołtarze z opisywanej wczoraj kaplicy w Chotiměřu. Ciekawe są też pamiątki etnograficzne. Tym bardziej, że Domažlice tworzyły czeski półwysep wśród większości niemieckiej, położony już na samej granicy historycznej Korony Świętego Wacława. W czasie wojny należały do kontrolowanego przez Niemców, obdarzonego odrobiną autonomii Protektoratu, dookoła była już Rzesza.
Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to był mój ostatni nocleg w Czechach. Teraz przez góry do Bawarii!
Na marginesie z żalem stwierdzam, że kofola nie jest tu tak popularna, jak na Słowacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz