poniedziałek, 22 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 587, Cheb

Od dawna chciałem odwiedzić Cheb. Myślałem, że dotrę tam pociągiem albo samochodem, a nie na piechotę, ale tak wyszło. Już z daleka miasto robi wielkie wrażenie swoimi wieżami i czerwonymi dachami, wypełniającymi dolinę Ohrzy.


W Ašu złe było pierwsze wrażenie, tu trudniej się zrobiło za drugim. Nocowałem w okolicy dworca, i to nie jest chyba najlepsza dzielnica. Sobota wieczór, pijacy, awantury, dużo romskiej biedoty. Czechy nie mają może aż tak wielkiego problemu z integracją Romów, co Słowacy, ale trudno nie zauważyć zjawiska. Wszystkim, którzy chcieliby tłumaczyć ten problem z pomocą rasizmu polecam eksperyment: wyobraźmy sobie, że z nakazu władzy mamy się co tydzień przeprowadzać. Nikt z nas nie wytrzymałby w ten sposób. Romów spotkała właśnie taka krzywda, gdy nakazano im w 1958 roku porzucić koczowniczy tryb życia.

No, ale po pierwszym i drugim wrażeniu jest jeszcze trzecie. Wspaniałe stare miasto, trochę czeski Wrocław. Czemu Wrocław? Ot, historyczne skojarzenie. Najpierw słowiański gród, potem krok po kroku przekształcony w sławny niemiecki Eger, od wojny znowu rozbrzmiewający czeską mową. Z tym sławnym Egerem nie przesadzam. To również była jedna z cesarskich stolic. Pisałem już o sejmach Rzeszy w Norymberdze, wspominałem o dziś francuskim Metzu, był też Reichstag w Chebie.

Niesamowitą pamiątką czasów panowania Fryderyka I Barbarossy są pozostałości XII-wiecznego zamku. Romański pałac zachował się tylko częściowo, jest za to wyjątkowa kaplica. Ma dwa poziomy, połączone ośmiobocznym otworem (na zdjęciu powyżej). Na dole romanizm, na górze gotyk. Fantastyczny zabytek, pamiątka ambicji i wizji cesarza Fryderyka, jednego z największych średniowiecznych cesarzy. 

Na marginesie przypominam, żeby nie kąpać się zaraz po posiłku. Szczególnie w czasie krucjaty. Fryderyk nie posłuchał i zamiast do Jerozolimy trafił do trumny.


Do trumny trafił też w Chebie wielki wódz Wallenstein. To on oblegał Norymbergę i bił się ze Szwedami pod Lützen. Cesarz Ferdynand uznał jednak, że Wallenstein jest zbyt silny i zbyt samodzielny. Zamordowano go właśnie w Chebie, gdy próbował porozumieć się ze Szwedami. A, w muzeum mają wypchanego konia marszałka. No, co kto lubi. 

Cheb to było największe czeskie miasto na mojej trasie i być może ostatnie. Będę teraz prawie cały czas szedł przez góry, ku Austrii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz