piątek, 12 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 291, Kieselbach

Jaki piękny dzień! Uczciwie mówiąc, to dokładnie jedna trzecia dnia. Przez resztę padało i pada nadal. Nad Turyngię nadciagnęły burzowe chmury i chyba szybko stąd nie pójdą. Ale to nie jest na razie w stanie osłabić mojej radości z wejścia w góry. Niewysokie, ale góry. 


Tu chyba potrzebne jest małe wyjaśnienie. Nazwa "Las Turyński" nie oznacza puszczy, ale porośnięte lasami pasmo górskie. Takich nazw jest więcej, choćby Las Czeski czy Schwarzwald, którego nazwy się już na polski zazwyczaj nie tłumaczy. Wszystkie oznaczają właśnie górskie pasma.

Pierwszy symboliczny górski odcinek to było podejście z Eisenach do Wartburga. Potem droga w deszczu na kemping, dla żartu nazwanego kempingiem w Eisenach, dziś przeprawa w kierunku doliny rzeki Werry. Może i nie było jeszcze (i przez chwilę jeszcze nie będzie) wielkich wysokości, ale gęste lasy, rozległe pastwiska, czerwone piaskowce jak w Wogezach, wreszcie ukryte między nimi wsie mają swój wielki urok. To wszystko trochę jak krajobraz między Pragą a Pilznem sprzed roku. A najwyższy szczyt dnia, Eichberg, z aż 454 metrami wysokości ma też swój honor. O. 


Jutro będę na zachodnim krańcu Żelaznej Kurtyny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz