środa, 10 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 206, Erfurt

Mijam sławne miasto za sławnym miastem. Nic dziwnego, w końcu to geograficzne i kulturalne serce Niemiec. Jednak aż dziwnie jest jednego dnia przemieszczać się na nogach pomiędzy takimi historycznymi nazwami. Rano Weimar, wieczorem Erfurt.


W czasie wczorajszej drogi widziałem wreszcie w oddali góry. Po mojej lewej stronie wyrastają niewysokie może, ale jednak górskie grzbiety Lasu Turyńskiego. Będą mi towarzyszyć długo, i do tego raz z jednej, a raz z drugiej strony. Przez tylko kilka godzin za to towarzyszyła mi w oddali straszna pamiątka XX wieku - górujący nad Weimarem pomnik obozu koncentracyjnego Buchenwald.

Ale - Erfurt. Stolica kraju związkowego Turyngia i ostatnie tak duże miasto dawnej NRD na mojej trasie. O dawnym NRD przypomina każda przeprawa przez jezdnię. Brzmi to jak żart, ale zielone i czerwone Ampelmännchen w sygnalizacji to ważny element wschodnioniemieckiej tożsamości. Nie wiem, czy tak samo jest z ogromnymi blokami, wprowadzonymi aż na granice pięknego starego miasta. 

Przeprawianie się to w ogóle słowo klucz do Erfurtu. W końcu "furt" można łatwo skojarzyć z angielskim "ford", czyli bród, przeprawa (stąd np. Fürth koło Norymbergi, zdaje się też nazwa cła, od którego wziął się Fordon koło Bydgoszczy czy wreszcie, jeżeli się nie mylę, furta). Jest tu więc starodawna przeprawa przez Gerę, tak zwany Most Kramarzy (Krämerbrücke). 

Również przeprawę, ale już mniej wygodną miał w Erfurcie z życiem zakonnym Marcin Luter. Najpierw tu studiował, potem był przez kilka lat augustianinem, tu też przyjął święcenia. No, ale miejsca w widocznym na zdjęciu klasztorze jakoś nie zagrzał, a jak się skończyły jego uważne studia nad Pismem i profesura w Wittenberdze, to już wszyscy wiemy.

* * *

Dziś mija 78 rocznica pogromu w Jedwabnem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz