niedziela, 21 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 561, Aš

Pierwszym czeskim miastem na mojej trasie był Aš. Tak samo jak na czeskim Śląsku dwa lata temu, wyraźnie czułem tu nastrój Ziem Odzyskanych. Niestety, poczułem też aurę Europy Wschodniej, o czym niżej. 


Aš jest stolicą czeskiego Vogtlandu. To ta kraina na styku Saksonii i Bawarii, której kawałek dostał się również średniowiecznym Czechom. Czesi mówią na to Fojtsko, my w sumie moglibyśmy mówić Wójtostwo.

Ta wielka czeska wypustka należała przed wojną do Czechosłowacji, ale po czesku nie mówił tu prawie nikt. Tak jak Opawa była dużo bardziej Troppau, tak Aš był Aschem, a Cheb Egerem. Jeszcze w 1918 roku Niemcy próbowali utworzyć tu na gruzach Austrii swoje państwo albo przyłączyć się do tego ze stolicą w Berlinie. Nie wyszło - alianci i Praga byli stanowczy. Ale fakt, że Czesi nie mieli złudzeń i swoje linie umocnień postawili dużo dalej na wschód. Po wojnie cały ten dawny świat, winny czy niewinny został wysiedlony. 

Centrum miasta, z ratuszem i pomnikiem Goethego (który również tutaj wzdychał i tęsknił, na zdjęciu powyżej) jest uporządkowane, ale dziurawe. Stare zdjęcia pokazują dużo więcej kamienic, od tego czasu rozebranych. Ciekawe jednak, że przy zarysowanych murach farnego kościoła protestanckiego (spłonął w 1960 roku i został rozebrany...) stoi pomnik Lutra, jak mi powiedziano, jedyny w Czechach (na dole). Parafii luterańskiej w Ašu, jeżeli dobrze się dowiedziałem, nie ma. Więc chyba potwierdza się opinia, że Czesi mają większy od nas szacunek do przeszłości.


Niestety, wiele innych obserwacji wystawiło moją lekką czechofilię na ciężką próbę. To wrażenie podobne do tego przy przejściu z czeskiego Śląska do Polski dwa lata temu. Nagle pojawiły się śmieci na poboczach. W Niemczech to rzadki widok, choćby dzięki kaucji na plastikowe butelki. Zniknęły wygodne ścieżki rowerowe, nagle marsz wzdłuż szosy jest prawie niemożliwy. Dużo jest zrujnowanych budynków i zamkniętych fabryk. I niestety, powiało też Europą Wschodnią w inny sposób. Od granicy minąłem już kilka "nocnych klubów", jednoznacznie pokazujących, że Niemcy znajdą za swoją wschodnią granicą również okazję do seks turystyki. 

Wieczorem w sobotę byłem już w najważniejszym mieście tej części Czech, czyli w Chebie.

* * *

Oczywiście, daleko tej aurze Wschodu do tego, co wczoraj można było zobaczyć w Białymstoku. Barbarzyństwo "kontrdemonstracji" w pełni pokazało, jak potrzebne są Marsze Równości. I jak niedaleko jest od 1941 do 2019 roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz