piątek, 19 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 532, Hof

Wczoraj rano ruszyłem z Kronach i zagłębiłem się w kolejne niewysokie góry. Znowu to Las, ale tym razem Frankoński. Tak samo jak Turyński jest niewysoki, ale chwilami naprawdę piękny. Nawet w deszczu, który wisi nad tym zakątkiem Niemiec. 


Do tego pasmo jest miejscami zabawnie ukształtowane: już dwa razy darłem pod strome zbocza przez górski świerkowy las, by na górze znaleźć nie szczyt, a wsie i prawie płaskie pola. Z kolei dziś rano leśna ścieżka wyprowadziła mnie prosto pod olbrzymi słup elektrowni wiatrowej. Łatwo zapomnieć, jakie one potrafią być wielkie! 

Ale góry jeszcze przede mną (nawet w chwilach przejaśnienia je widać), na razie ostatnie niemieckie miasto. Nazwa Hof od zawsze mnie fascynowała. Trochę wstyd się przyznać, ale to przez skojarzenie z planetą z "Gwiezdnych Wojen". Na szczęście tu jest trochę cieplej. I na pewno dużo milej.

Żałuję trochę, że zniknęły piękne, wzniesione z drewna domy Turyngii. Tu wszystko - poza olbrzymimi stodołami w okolicznych wsiach - jest już w pełni murowane. Do tego, trochę dziwnie to pisać, jest aż do przesady schludne i po świeżych remontach. Gdyby nie tłum ludzi, otwarte sklepy i lokale, Hof wyglądałoby przez to nieco sztucznie. Ale porównanie miejskiego życia niezbyt dużego miasta starej RFN i dawnej NRD wypada zdecydowanie na korzyść Zachodu. 

Najmilej będę wspominać wizytę w ewangelickim kościele św. Wawrzyńca. To najstarszy kościół miasta, z dumą określany jako Mutterkirche - matczyny kościół - całego regionu. Jest tu oczywiście święty Wawrzyniec, do tego aż dwa razy na zawieszonym na ścianie gotyckim ołtarzu. Jest piękne klasycystyczne wnętrze i kolejny na mojej trasie kanzelaltar (jedno i drugie na zdjęciu powyżej, na zdjęciu poniżej widać witraż z Lutrem). Ale przede wszystkim są tu gospodynie: w kruchcie kościoła działa maleńka parafialna kawiarnia, w której obecne panie bardzo życzliwie mnie przyjęły i oprowadziły. Za rozmowę i poświęcony czas bardzo dziękuję!


Zanim dojem jedzoną na przedmieściu Hof sałatkę ziemniaczaną i pójdę do Czech, jeszcze tradycja, która każe mi coś ze sobą powiązać. Tym razem sponsorem powiązania są margrabiowie Bayreuth. Tradycyjni luteranie, stąd i z powrotem przewaga protestantów po okolicy katolickiej. Hof kiedyś należało do ich państewka, a jedna margrabianka prawie została polską królową. Chodzi o Krystynę Eberhardynę, córkę margrabiego Krystiana Ernesta i żonę Augusta II. A czemu nie została polską królową? O tym pisałem dwa lata temu, o tutaj.

Also! Na zdar! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz