Skoro w Górnej i Dolnej Austrii było serce imperium arcykatolickich i arcypobożnych Habsburgów, musiało tu być też pełno klasztorów. Czasami fundowali je sami arcyksiążęta i cesarze, czasami inni panowie. Ale przecież żeby być panem u boku Dynastii z Za Dużą Wargą trzeba było być arcypobożnym arcykatolikiem, więc to jakby na jedno wychodzi. Trzeba było zakładać opactwa, czy raczej przebudowywać te stare na barokowe giganty.
Mówi się na nie "Stift". Można to skojarzyć ze słowem Stiftung, czyli fundacja, i to dobre skojarzenie. Stift to właśnie "fundacja", pobożne dzieło ufundowane przez kogoś przed wiekami. Chyba najsłynniejszy jest Melk. On akurat nie jest na mojej trasie, ale to nic.
Najpierw mijałem norbertanów w Schlägl, potem dotarłem do Sankt Florian, w oddali jest Seitenstetten. Kto widział Lubiąż ten wie, czego można się po takim Świętym Florianie spodziewać: barokowy kościół wkomponowany w olbrzymi gmach z wieloma dziedzińcami, zamknięty długą na około dwieście metrów fasadą. Od prawie tysiąca lat Świętym Florianem opiekują się kanonicy regularni. Z ciekawych faktów można wymienić, że spoczywa tutaj kompozytor Anton Bruckner, a w tutejszej bibliotece odkryto tak zwany Psałterz Floriański. [Spoczywa też tutaj królowa Katarzyna Habsburżanka, nieszczęsna ostatnia żona Zygmunta Augusta - co dopisałem już później]
Oczywiście, to miejsce szczególnego kultu świętego Floriana, rzymskiego męczennika z terenu dzisiejszej Austrii. Ale jak znalazł się w Krakowie, i do tego przybywając z Rzymu? Chyba się nie znalazł. Wygląda na to, że doszło przez setki lat do wymieszania legend o świętych, i różne prawdziwe postacie (albo i różne wymyślone postacie) połączyły się w postać jednego zblazowanego legionisty z konewką, leżącego i w Austrii, i w Krakowie.
Oczywiście, to miejsce szczególnego kultu świętego Floriana, rzymskiego męczennika z terenu dzisiejszej Austrii. Ale jak znalazł się w Krakowie, i do tego przybywając z Rzymu? Chyba się nie znalazł. Wygląda na to, że doszło przez setki lat do wymieszania legend o świętych, i różne prawdziwe postacie (albo i różne wymyślone postacie) połączyły się w postać jednego zblazowanego legionisty z konewką, leżącego i w Austrii, i w Krakowie.
[Już po powrocie ze spaceru sporo na ten temat czytałem. Bardzo ciekawie o kulcie świętych, dopisywaniu im biografii i mieszaniu różnych postaci napisał ks. prof. Jan Kracik. Tekst jest dostępny w stosownym miejscu, czyli na stronie krakowskiej bazyliki pw. św. Floriana: tutaj]
Trudno mi przy całym pięknie kolejnych klasztorów-gigantów (także tych dolnośląskich) nie pytać o sens ich istnienia. Przecież w nich nie mieszkało po dziesięć tysięcy zakonników. Niby kontrreformacja, ale to już zazwyczaj XVIII wiek, w Austrii czy w Czechach było już po rywalizacji. Pewnie rozsądnie było zbudować trochę mniejszy klasztor, a za zaoszczędzone pieniądze ufundować jakiś szpital, albo parę szkół dla okolicznego ludu. Ale specyficzne podejście Kościoła do nauki znane jest nie od dziś. Pewnie, we wczesnym średniowieczu Kościół się ogromnie zasłużył. Ale potem? Duchowni czytali (czasami), to prawda, tylko woleli, żeby nie robiły tego ich owieczki. Dziś różnica jest taka, że my już możemy, za to większość naszych dostojnych biskupów na każdym kroku pokazuje, że książki zna tylko z widzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz