wtorek, 13 sierpnia 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 1145, Habsburghaus

Z każdym kolejnym krokiem zaczynam coraz bardziej zazdrościć wiedeńczykom ich Hausberge, czyli "domowych gór". Raptem godzinę czy półtora od centrum miasta wznoszą się dwutysięczne szczyty. A skoro blisko cesarskiej stolicy, to bywała tu i c. k. arystokracja i sama c. k. rodzina panująca.


Widać to choćby po nazwach schronisk. Na zachodnim krańcu pasma Rax wznosi się Habsburghaus, ogromne schronisko na jakieś sto miejsc. Dalej na południe, u stóp najwyższego w tej okolicy Heukuppe stoi Karl-Ludwig-Haus, nazwane ku czci arcyksięcia Karola Ludwika. Z kolei na wschodzie, za zamglonymi teraz skałami i rozpadlinami leży Erzherzog-Otto-Schutzhaus, czyli schronisko arcyksięcia Ottona. Karol Ludwik był bratem Pana Cysorza, Otto jego synem.

O liczbie i walorach umysłowych habsburskich arcyksiążąt wypowiedział się już dość trafnie Hašek. To, czy akurat wspinali się, wędrowali lub chociaż z c. k. nudy zbierali kamienie i mchy nie miało większego znaczenia. Chodziło o możnego patrona, a było ich sporo do wyboru. No, do czasu. Pod koniec XIX wieku liczba potencjalnych cesarzy spadała, czasami w dość tragicznych okolicznościach. Arcyksiążę Otto był młodszym bratem nieszczęsnego Franciszka Ferdynanda i ojcem ostatniego cesarza Austrii, Karola. Sam na koronę szans nie miał zbyt wielkich, bo w 1906 roku zmarł na syfilis. No, ale że bywał w okolicy często, wsparł budowę schroniska. To całkiem miło z jego strony.

Na marginesie, dużo wybitniejszy był inny arcyksiążę Otto, czyli wnuk tego od schroniska (i syfilisu) oraz syn ostatniego cesarza. Urodził się tuż obok, na zamku Wartholz. Był wieloletnim posłem do Parlamentu Europejskiego, miał znaczny wkład w jednoczenie naszego kontynentu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz