Gdy do niego wczoraj wchodziłem, Reims nie zauroczyło mnie swoim wyglądem. Czy to przez pozbawione zieleni proste ulice, czy chaotyczną, nieciekawą zabudowę, czy nieprzyjazne przejścia dla pieszych - przypominało mi bardziej amerykańskie niby-miasta niż malownicze miejscowości Francji. Części bliżej ratusza mają więcej uroku, choć cóż, główna ulica, Rue de Vesle nadal kojarzy mi się raczej z Piotrkowską niż Krakowskim Przedmieściem lub Floriańską. Ale może to wszystko dobrze: dzięki temu z ogólnej nijakości wyrasta w swojej pełnej chwale gotycka Katedra, jedna z Katedr właśnie - z wielką literą K na początku.
To bez wątpienia jeden z najwspanialszych zabytków na mojej trasie. Jeżeli chodzi o rangę, również jeden z najważniejszych: Katedrę Naszej Pani w Reims wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Jej ogrom, rzeźbiarska dekoracja, wysoko wznoszące się nad ziemię sklepienia, wszystko to jest spełnieniem marzeń średniowiecznych architektów o idealnej świątyni. Dziś o 7:30, gdy tylko otworzono drzwi, mogłem być w katedrze dłuższą chwilę sam. Robi wielkie wrażenie, tym bardziej, że właśnie w tych murach koronowano przez tysiąc lat większość francuskich królów. Także "naszego" Henryka III, ostatniego z Walezjuszy.
Koronacji towarzyszyło namaszczenie monarchy olejami ze Świętej Ampuły, którą miał otrzymać z nieba święty Remigiusz podczas chrztu króla Franków Chlodwiga ("Spal to, coś czcił, czcij to, coś palił!"). Prawda czy nie, Ampuła była jednym z symboli francuskiej monarchii. Jako taka została zniszczona w przypływie rewolucyjnego barbarzyństwa w 1793 roku. Mimo wielkich dzieł tego okresu, w czasie Rewolucji dokonano też czynów, z których dumni byliby bolszewicy.
To, co pozostało ze skarbów katedry można oglądać w Pałacu Tau, czyli dawnej rezydencji arcybiskupiej. Są tu relikwiarze i wspaniałe tapiserie, rzeźby i stroje. Największą kolekcję pamiątek koronacyjnych tworzą te wykonane na ostatnią francuską koronację. W 1825 roku w Reims koronowano Karola X, władcę niemiłosiernie ograniczonego, reakcjonistę, który najchętniej cofnąłby świat do jakiegoś 1750 roku. Trochę mu nie wyszło i Francuzi podziękowali Karolowi w ramach krótkiej rewolucji. Oczywiście, nie tylko z winy Rewolucji pamiątek jest w skarbcu mało. Najbardziej poruszają na wystawie dwa rzygacze, gargulce z katedralnych gzymsów, wypełnione zastygłym ołowiem z płonącego dachu. To już pamiątka kataklizmu sprzed stu lat.
W 1914 pod Reims stanął front, a niemieccy artylerzyści obłożyli miasto i katedrę ogniem. Świątynia spłonęła, a wiele rzeźb zostało skruszonych pociskami. Reims stało się odtąd jednym z symboli wojennego barbarzyństwa. Jak bardzo docenia się tu wypełnioną skarbami przeszłości katedrę wawelską!
Szczęśliwie, następna wojna była łaskawsza. Na początku 1945 roku do Reims przeniosło się z Wersalu Naczelne Dowództwo Sprzymierzonych Sił Ekspedycyjnych (SHAEF) z gen. Eisenhowerem na czele. To właśnie w zajmowanym przez SHAEF gmachu 7 maja 1945 roku generał Jodl podpisał jeden z dwóch aktów kapitulacji Niemiec. Ceremonię, jak wiadomo, powtórzono na żądanie radzieckie w Berlinie. Na marginesie zaznaczę, że choć modne są dzisiaj kpiny z tego powtórzenia, Rosjanie mieli w tym sporze sporo racji. Drugi akt podpisał feldmarszałek Keitel; obaj niemieccy zbrodniarze spotkają się później na norymberskiej ławie oskarżonych. Tak znowu łączą się wątki europejskiej historii.
[Z okazji 75. rocznicy opisanego wydarzenia dodaję jeszcze jedno zdjęcie: wejście do budynku liceum technicznego w Reims, miejsca podpisania aktu niemieckiej kapitulacji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz