sobota, 18 sierpnia 2018

Kilometr 1000, Valmy

Las Argoński, podobnie jak Las Czeski czy Bawarski to zarówno kompleks leśny, jak też pasmo wzgórz. Biegnie z północy na południe, ja idę ze wschodu na zachód, więc przeciąłem go wczoraj wzdłuż krótszej osi. Przy okazji mogłem zobaczyć w terenie dwie historyczne granice. 


Pierwsza - to koniec Lotaryngii, a początek Szampanii. Jeżeli się nie mylę, wyznacza go dokładnie słupek wskazujący granice departamentów Moza i Marna. Uczciłem jego minięcie serią zdjęć, na których próbowałem ująć i siebie, i rzeczony słupek. Zadanie dość tradycyjnie mnie, króla "selfie", przerosło.

Druga granica to oczywiście linia frontu. Przecięła ona Argonne z zachodu na wschód, stojąc niemal w miejscu przez całą wojnę, aż do amerykańskiej ofensywy 1918. Nie znaczy to, że Las nie był świadkiem cierpienia żołnierzy: w skałach kuto nie tylko okopy, ale też chodniki minerskie, wysadzając się nawzajem w powietrze. Wszystko dla paruset metrów terenu. Większość śladów tych walk minąłem od północy. Odwiedziłem za to Abri du Kronprinz - polową kwaterę prusko-cesarskiego następcy tronu Wilhelma, który zgodnie z tradycją monarchii bawił się tu w wojnę. Nieźle zachowane schrony, w tym szczególnie jeden, wyposażony w piec i kominek (!) przypomniały mi obrazki z jednej z książek z serii "Strrraszna historia": na obu wojskowi piszą listy. Jeden z nich to szeregowiec, trzęsący się w okopie, trzymający notatnik na kolanach. Pisze (odtwarzam z pamięci): "Niemcy są tylko dwadzieścia metrów stąd. Znowu szczury na obiad". Drugi, elegancki generał zapisuje: "Niemcy są tylko dwadzieścia kilometrów stąd. Znowu foie gras na obiad". Obaj podsumowują swoje przeżycia tymi samymi słowami: "Wojna to piekło". Ciekawe, czy książę Wilhelm Hohenzollern też myślał, grzejąc ręce nad kominkiem, że dzieli los swych żołnierzy?

Wreszcie wyszedłem na pola Szampanii. To na razie kredowa Szampania, Champagne crayeuse, z drogami pokrytymi białym pyłem. Wśród szachownicy polnych dróg udało mi się znaleźć taką, która kręcąc wśród olbrzymich połaci kukurydzy wiodła prosto do Valmy, z daleka już widocznego dzięki sylwetce wiatraka. Musiałem to miejsce odwiedzić, w końcu to jakby pointa do Varennes.

Znowu cofamy się do czasów Rewolucji. W kwietniu 1792 roku rewolucyjny parlament - za poparciem jeszcze króla Ludwika XVI - wypowiedział Austrii wojnę. Zaczynało się ćwierćwiecze wojen epoki Rewolucji i Napoleona. Szło Francji marnie: przeciwko niej powstała szybko cała koalicja. 20 września armia generałów Dumourieza i Kellermana zastąpiła drogę Prusakom idącym na Paryż; było to koło młyna górującego nad wsią Valmy. Francuzi ruszyli do walki śpiewając "Ça ira" i "Marsyliankę". Jak pod Domażlicami, to wystarczyło: Prusacy prawie bez walki opuścili pole bitwy. Jak widać, czasami i na wojnie zdarzało się uniknąć rzezi.

Wieść o zwycięstwie popędziła lotem błyskawicy do Paryża. Francuscy obywatele pokonali pruskich poddanych! Rewolucja pokonała absolutyzm! Francja da sobie radę, będzie dobrze - ça ira! 22 września stało się - Konwent uroczyście ogłosił Francję republiką.

Młyn Valmy jest repliką, pomnikiem oryginalnej budowli. Wygląda jednak pięknie, współtworząc cały kompleks pamiątek i pomników - a że wyznaczył tysięczny kilometr mojej trasy, pozwalam sobie na widoczną na zdjęciu manifestację kiczu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz