poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Kilometr 886, Herrnhut

Niedaleko od Nysy, już na terenie niemieckiego kraju związkego Saksonia, ale wciąż na Górnych Łużycach leży Herrnhut. Już sama nazwa, którą możemy przełożyć na polski jako "Opiekę Pana" każe podejrzewać, że odwiedziłem niezwykłe miejsce. Szedłem tam szlakiem przez piękny las, ozdobiony współczesnymi rzeźbami. Już z Drezna, walcząc z osobliwym układem niemieckiej klawiatury pozwolę sobie o tym miejscu dwa słowa napisać. 


Serce herrnhuckiej społeczności, czyli Wielka Sala. Ławki ustawione są wzdłuż dłuższej ściany, by wszyscy byli jak najbliżej siebie i mówcy 

Saksonia była czysto luterańska, ale wyjątek stanowiły Łużyce. Książęta elektorzy otrzymali je w 1635 roku, oczywiście w wyniku działań wojny trzydziestoletniej - ale jako lenno, a nie kolejną część samej Saksonii. Dzięki temu przetrwały tutaj kościoły i klasztory katolickie, jak na przykład piękny, pograniczny Marienthal. Pewnie to tworzyło też atmosferę współżycia i tolerancji, która zaginęła już wówczas w Rzeczypospolitej. 

W roku 1722 do dóbr hrabiego Zinzendorfa przybyli bracia morawscy. W największym skrócie jest to wyznanie wywodzące się od czeskiego husytyzmu, wielkiej zapowiedzi XVI-wiecznej Reformacji. Dawniejszy odłam, nazywany braćmi czeskimi był również obecny w Polsce - ci bracia byli jednym z trzech wyznań, które zgodziły się ze sobą w roku 1570 w Sandomierzu. Braci czeskich już w sto pięćdziesiąt lat później pozostało niewielu. Było trochę zborów na przykład w Wielkopolsce, jednak nie żył już ostatni zwierzchnik i biskup wspólnoty, wielki Jan Amos Komeński. Niemieckojęzyczni bracia morawscy istnieli, ale groziło im niebezpieczeństwo - habsburska kontrreformacja. Prześladowani w ojczyźnie, bracia otrzymali od hrabiego ziemię i zgodę na założenie swej osady na Łużycach. Nadali jej nazwę Herrnhut. Wspólnota przyjęła część zasad luteranizmu; jest połączeniem tego co najlepsze w Reformacji rodem z Czech i z Niemiec. 

Ogromne wrażenie robi Gottesacker, czyli rozległy cmentarz. Wśród jednolitych nagrobków wyróżniają się groby hrabiego Zinzendorfa i jego rodziny

Wspólnota istnieje do dziś, i dla około miliona wiernych Herrnhut jest sercem, miejscem wewnętrznych i ekumenicznych konferencji czy spotkań. Na tutejszym cmentarzu, zwanym Gottesacker (Bożym Polem), pod tysiącami jednakowych kamieni spoczywają kolejne pokolenia morawian. 

Skąd milion wiernych tego kościoła, żywej pamiątki czeskiej i niemieckiej Reformacji? Z misji. Już w pierwszych latach istnienia Herrnhut wspólnota, co było wyjątkowe dla protestantów, wysyłała misjonarzy w najdalsze krańce świata. Wysoki poziom naukowy etnograficznego muzeum, liczba wydanych ksiąg czy słowników, lista wywodzących się z Herrnhut profesorów (np. tybetologii) każe wierzyć, że misje morawskie były przedsięwzięciami prowadzonymi z uwagą i szacunkiem dla obcych kultur. Samo muzeum robi wielkie wrażenie. Szczególnie, jeżeli zna się jego odpowiednik w salezjańskim Czerwińsku. 

Jesteśmy przyzwyczajeni do ironicznych czy karykaturalnych przedstawień "Dzikich". Dobrze jest czasem zobaczyć, jak artysta z dalekiego lądu postrzegał europejskiego misjonarza. Pamiątka misji wśród ludu Nyakusa, z terenu obecnej Tanzanii

Gdy byłem w Herrnhut, zaczynała się tu właśnie duża konferencja zielonoświątkowców. Ta otwartość i ekumenia braci herrnhuckich ma długie tradycje. Gdy powstawała osada, w rządzonej przez tego samego władcę (Augusta II) Rzeczypospolitej wyrzucono już z izby poselskiej ostatniego protestanta, a dwa lata później królewski sąd nadzwyczaj surowo ukarał Toruń za tamtejszy tumult, upokarzając luterańskie miasto. Polska odrabiała sobie z nawiązką zaległości w nietolerancji. Nie było już tolerancyjnego Pińczowa czy ariańskiej akademii w Rakowie. 

Z Herrnhut ruszyłem na południe, by jeszcze raz odwiedzić Czechy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz