Korzystając z Bożego Ciała, wyprawiłem się znowu na kilka dni na Słowację. W odróżnieniu od poprzedniego wyjazdu w pełni prywatnie. Zew Niżnych Tatr i tym razem był nie do odparcia.
We czwartek sześć i pół godziny z Liptowskiego Gródka do Liptowskiego Jana, potem doliną Jańską w górę. Ze schroniska im. Štefánika wyszedłem w piątek o 3:15, na szczycie Dziumbiera byłem kilka minut po w pół do piątej. W oddali, ponad Tatrami rysował się blask wschodu.
Chmury przelewały się przez grzbiet, to zasłaniając, to odkrywając nowe widoki na bliższe i odległe szczyty.
Punktualnie o piątej słońce wychyliło się zza Tatr.
W tym konkretnym dniu nasza gwiazda-opiekunka wstawała między Gerlachem a Sławkowskim.
Błękitne niebo nad szczytami Dziumbiera i Chopoka nie wróżyło burzy, która spadła zaledwie kilka godzin później.
Na razie jedyne chmury spływały znad Hronu ku północy, do doliny Jańskiej i olbrzymiego rezerwatu przyrody, rozciągającego się u stóp Dziumbiera.
Z Niżnych Tatr zapamiętałem strach przed misiami na pustych szlakach :)
OdpowiedzUsuńCoś jest na rzeczy, prawdę mówiąc.
Usuń