poniedziałek, 1 lutego 2016

Wschód za rogiem (albo: ja to mam bardzo dobre połączenie)

Od kilku lat bywam na Świętej Górze Grabarce parę razy do roku. Z tego dwa razy służbowo (przygotowując wyjazd na Podlasie dla trzecioklasistów i podczas samej wycieczki), a kolejny raz czy dwa - prywatnie. Pierwszy raz w tym roku byłem w ostatnią niedzielę.


Deesis, czyli modlitwa, prośba. "(...) sposób ukazywania Chrystusa jako Pantokratora w centrum trójpostaciowej grupy w otoczeniu MB i św. Jana Chrzciciela po prawej i lewej stronie, symbolizujący modlitwę i orędownictwo przed Zbawicielem za grzesznymi ludźmi" (Fediukina H., "Leksykon terminologii prawosławnej rosyjsko-polski", Warszawa 2014, ss. 82-83)

Zakładam, że nikomu nie trzeba tego miejsca - najsłynniejszej polskiej "góry krzyży" - przedstawiać. Najważniejsze sanktuarium prawosławia w Polsce jest zaskakująco młode. Owszem, tradycja kultu w tym miejscu sięga początków XVIII wieku (co zresztą też nie jest jakąś wstrząsającą metryką), ale żeński klasztor i wielka sława to dopiero lata powojenne. Nie zmienia to mocy miejsca i tego, że kto nie był - przynajmniej raz w życiu powinien tu się zjawić.


Obok klasycznego, samochodowego polecam dojazd na Grabarkę pociągiem. Podróż z Warszawy do przystanku Sycze (z przesiadką w Siedlcach) trwa od dwóch i pół do trzech godzin. Od przystanku jeszcze dwa kilometry marszu. Można też - co polecam jeszcze bardziej - wysiąść przystanek wcześniej (Siemiatycze) albo dalej (Nurzec) i na Grabarkę dotrzeć na piechotę, przez okoliczne piękne lasy. Jeżeli ktoś chce zdążyć na poranną Liturgię, musi się liczyć z bardzo wczesnym wstawaniem. W obecnym rozkładzie taki dojazd w niedzielę wymaga podróży pociągiem ze Śródmieścia o 4:35.

Z nowości: po długim remoncie nabożeństwa odbywają się już w cerkwi Ikony Matki Bożej "Wszystkich Stropionych Radość" (na zdjęciu poniżej, od strony południowej). 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz