piątek, 23 lutego 2018

O jednego lwa za dużo

Mamy za sobą olbrzymi przegląd ewangelistów. Zanim zaproszę Czytelników z powrotem na śląskie szlaki i iberyjskie tory, zajrzyjmy jeszcze do wrocławskiej Auli Leopoldiny, być może najpiękniejszego świeckiego wnętrza barokowego w naszym kraju. Będzie jeszcze raz komplet ewangelistów - i jeden lew za dużo.


Aula zdobi główny gmach wrocławskiego Uniwersytetu, zbudowanego w pierwszej połowie XVIII wieku na nabrzeżu Odry. Los, który obszedł się okrutnie z całym Wrocławiem szczęśliwie oszczędził Aulę. Na dostępnym pod tym linkiem zdjęciu ze strony Muzeum Uniwersytetu Wrocławskiego widać nieźle zachowane skrzydło gmachu po prawej stronie. To właśnie tam znajduje się pomieszczenie.


Aulę nazwano ku czci założyciela uczelni, cesarza Leopolda I. Tego, który bohatersko doglądał obrony Wiednia w 1683 roku z bezpiecznej odległości. Jego posąg widoczny był na pierwszym zdjęciu. Spójrzmy jednak na fragment wielkiego fresku, pokrywającego większość sklepienia sali. Wymalował go Jan Krzysztof (Johann Christoph) Handke, tworząc wielką wizję chwały Mądrości Bożej. Warto tej dekoracji poświęcić dłuższą chwilę, by wypatrzeć szereg wyposażonych w swoje atrybuty świętych. Jest więc - na powyższym zdjęciu - św. Mateusz, któremu w pisaniu towarzyszy uskrzydlony człowiek.


Jest też św. Jan Ewangelista. Malarz wyposażył go we wszystko, co pozwala go rozpoznać: nie ma brody, ma otwartą księgę i pióro, a towarzyszy mu orzeł. Bardzo uważny obserwator może nawet zauważyć, że czytelne jest pierwsze zapisane w księdze słowo: "In". "In principio erat Verbum" - "Na początku było Słowo". Na zupełnym marginesie pozwolę sobie zwrócić uwagę na świętego męczennika, którego głowa w birecie wystaje w lewym górnym rogu zdjęcia - to oczywiście św. Jan Nepomucen.


Ciekawe jest przedstawienie św. Łukasza. Jak już wspominałem, tradycja przypisała mu nie tylko atrybut w postaci uskrzydlonego wołu. Miał on być też malarzem, pierwszym twórcą ikon. Towarzyszy mu więc wizerunek Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem. Święty w złotym biskupim ubraniu, trzymający w ręku płonące serce to św. Augustyn, biskup Hippony, jeden z Ojców Kościoła.


Gdzie podchwytliwość z tytułu? Przy okazji św. Marka. Parę lat temu, gdy byłem jeszcze w ikonografii chrześcijańskiej dużo słabiej zorientowany, ten fragment fresku sprawił mi spory problem. Byli Mateusz, Łukasz i Jan, brakuje więc Marka i lwa. I jest - a raczej są. Dwa lwy, dwóch brodatych facetów piszących w książkach. Jeden to Marek, ale który? Przydaje się spostrzeżenie, że do tej pory to nie był po prostu wół czy człowiek: potrzebne były jeszcze skrzydła. Skrzydlaty lew towarzyszy mężczyźnie w błękitnej szacie, i to jest właśnie św. Marek. Drugi lew towarzyszy św. Hieronimowi ze Strydonu. To jemu zawdzięczamy tłumaczenie Pisma Świętego na łacinę. Lwa oswoił, wyciągając cierń z jego łapy. Gdyby jeszcze brakowało nam pewności, spójrzmy na putto, bawiące się czerwonym, kardynalskim kapeluszem. Choć na przełomie IV i V wieku tytułu kardynalskiego jeszcze nie używano, przyjęło się w ten właśnie sposób przedstawiać Hieronima. Zresztą św. Grzegorz Wielki też nie używał jeszcze papieskiej tiary, a też dostał ją od malarza w tradycyjnej promocji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz