czwartek, 29 czerwca 2017

Z okazji wakacji: "Wyraj"

W marcu 2011 roku na swoim poprzednim blogu opublikowałem felieton przedrukowany z przedwojennego "Kuriera Warszawskiego". Wakacje i długie weekendy (wyraje?) są świetną okazją do przypomnienia tego tekstu. Zapraszam do lektury artykułu p. Romany Dalborowej pt. "Wyraj", opublikowanego w "Kurierze" 11. sierpnia 1938 roku.


"Wyraj"

Taki oto napis wisi w każdym przedziale pociągu: "Zabrania się pod odpowiedzialnością sądową przewozić w wagonie broń nabitą oraz materiały wybuchowe, łatwo zapalne, żrące, cuchnące i t. p.". To jest teoria. Piszą tak, a robią inaczej. Puszcza się do wagonu przeważnie materiał wybuchowy, bo tylko w nielicznych przedziałach pierwszej klasy znajduje się materiał łagodny. W drugiej już jest gorzej, a w trzeciej, najliczniejszej, "materiał wybucha" począwszy od dworca, już przed ruszeniem pociągu. I zupełnie słusznie. Do przedziału na osiem osób odrazu wsiada szesnaście. Jeden pasażer wchodzi drugiemu na rekordowo zakonserwowany odcisk, drugi pakuje innemu łokieć w oko, trzeci przytula się nogami w najintymniejszy sposób do biodra damy, nieżyczliwie ustosunkowanej do tak przygodnych "karesów". Wszyscy z punktu są niezadowoleni. Tam, gdzie zdawałoby się "szpilki nie wetknie", na następnej stacji wsiada mamusia z dziecięciem rozwrzeszczanym na ręku, na jeszcze następnej brzuchaty myśliwy z wyżłem na smyczy i jeszcze dalej policjant.

Obecność pana "władzy" nie pomoże. Wbrew przepisom "materiał łatwozapalny" został wpuszczony do wagonu. Wystarczy jedno żywsze chybnięcie pociągu - wywołuje to niespodziewane i nieraz bardzo interesujące kontakty cielesne i przedmiotowe: dziecko np. chwyta za nos współpasażera, wyżeł dziecko za łydkę, koszyczek z malinami rozgniata się na jasnej toalecie dziewczęcia, jakiś drobiazg np. laska z żelaznym okuciem trafia w oko nieuważnego pasażera. Rozumie się, że w takim tłoku ludzie są zdenerwowani, "zapalają" się łatwo, "wybuchają" następnie, a potem "nabijają bronią". Bronią mogą być laski, parasolki, teczki, torebki, a dla mniej wymagających własne pięści. Kiedy się już skończą nabijać bronią, lub jednocześnie, "materiał żrący" nie opuszcza wagonu: żrą się wszyscy ze wszystkimi. Zależnie od temperamentu i odbytych studiów "wiechowatych", "żarcie się" jest bardziej lub mniej cuchnące, niezależnie od atmosfery zawsze jednakowo wonnej. Nawet otwarte okna na przestrzał nie wystarczają. Póki pociąg w biegu - ujdzie. Na każdej stacji, a jest ich bez liku - powietrze staje żelazobetonem, straszliwe w powonieniu.

Tak oto mamy komplet: pomimo "odpowiedzialności sądowej", którą grożą, wagon jest pełen materiałów wybuchowych, łatwopalnych, żrących, cuchnących i t. p. To "i t. p." zawsze mnie szalenie intryguje. Co to może być jeszcze? Nigdy nie mam odwagi informować się u sfer miarodajnych. A nuż taki konduktor obraziłby się (u nas tak łatwo się obrażają), a obraza urzędnika podczas spełniania obowiązków służbowych i t. d. Znów to "i t. d." przypomina mi owe nieszczęsne "i t. p." wiszące w każdym przedziale. To musi być coś jeszcze gorszego. Ale co może być gorszego od tego, co sami władcy kolejowi pakują do pociągów?

Rozumie się, że jazda w tych warunkach na odpoczynkowy "wyraj" jest bardzo nużąca. Nawet jeśli trwa niecałą godzinę, wysiadają na stacjach ludzie bladzi, czoło zroszone potem, "wzrok dziki, suknia plugawa". Czołgają się bezsilni do miejsca przeznaczenia, walą się na twarde siennikowe łoże i odpoczywają. Po takiej jeździe konieczna jest mniej więcej doba dla zupełnego odpoczynku, co sprawdziłam na sobie. Ostatecznie może mniej wątła konstrukcja zadowoli się źle przespaną nocą w dobrze wszystkim znanych stosunkowo prymitywnych warunkach okolic podmiejskich.

O ile nawet zdąży taki "wyrajowiec" odpocząć po przeżytym wstrząsie fizycznym, to moralnie ma cały pobyt zatruty myślą o powrocie, który zawsze odbywa się w gorszych warunkach, niż przyjazd. A może to o tym myślano dodając to "i t. p."!?

Opisywano już tylokrotnie dantejskie sceny wciągania 60-cio letnich matron przez okna, mdlenie matek, wyrywanie niewinnym dzieciom rąk i nóg. To jest zresztą w porządku i nigdzie nie zabronione. Tabliczek zakazujących wyżej wymienionych zabiegów nie znalazłam nigdy w żadnym wagonie, ani na żadnym dworcu. Ale to mnie bardzo denerwuje, że coś, co jest wyraźnie zakazane "pod odpowiedzialnością sądową" i tak ładnie i dokładnie wyszczególnione (oprócz nieszczęsnego "i t. p."), że to właśnie dzieje się na oczach tych, co zakaz wydawali z całkowitą ich aprobatą.

Proponuję konsekwentnie, aby jednak odrzucić niefortunną nazwę "wyraj" dla angielskiego "week-endu". Po tamtych nikt się nie mógł niczego spodziewać. "Koniec tygodnia" i już. Mógł być rozmaity. "Wyraj" zanadto mi jest zbliżone do "raju". A warszawski wyraj jest zanadto zbliżony do piekła.

Romana Dalborowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz