czwartek, 17 października 2019

Spiska dziura w całym

Dawno, dawno temu, gdy rodził się ten periodyk (i gdy miałem bardzo dużo czasu, jak wnoszę z liczby publikowanych tekstów) wspomniałem o pięknym spiskim Frydmanie. Na Spisz wracam cały czas: osobno była mowa m.in. o Betlanowcach, Kieżmarku i Podolińcu. Ten rejon to fantastyczne skrzyżowanie narodów, wiar i kultur, kraina pełna pięknych zabytków. No i gór, na czele z Tatrami wyrastającymi prosto z żyznych łanów zbóż. W ostatni weekend byłem we Frydmanie, a właściwie pod nim.


Połowa października to dla mnie tradycyjny czas sympozjów speleologicznych. Jeżdżę na nie trochę towarzysko, a trochę z przyrodniczej i krajoznawczej ciekawości, w zasadzie nie wciskając się do jaskiń. Grotołaźcze zjazdy w takich miejscach jak Góra Świętej Anny czy kłodzkie Kletno, a teraz Szczawnica uwielbiam jako okazję do poznania w ogóle, albo z innej strony kolejnych kawałków Polski.


We Frydmanie są cztery ważne punkty do zwiedzenia. Po pierwsze to kościół pw. św. Stanisława, o którym była mowa cztery lata temu. Po drugie to zachowany jeszcze szereg drewnianych stodół i innych budynków gospodarczych, widok coraz rzadszy na polskiej wsi. Po trzecie to widoczny na pierwszym zdjęciu dwór obronny, jeden z niewielu w Polsce obiektów tego rodzaju. Kaszteli pełno na Słowacji i Węgrzech, do których przecież Frydman (jako Frigyesvágása) przez setki lat należał. W Polsce najlepiej zachowany obiekt tego rodzaju leży w Szymbarku - o nim też była kiedyś mowa. Tamten szymbarski ma attykę, którą Frydman niestety stracił już w XX wieku.


Już po zwiedzeniu największej jaskini Pienin, czyli Aksamitki oraz fascynującej archeologicznie jaskini Obłazowej zajechaliśmy wraz z całym sympozjum i do Frydmana. Jaskiń pod miasteczkiem nie ma, są jednak niesamowite piwnice, czwarta wielka atrakcja. To ciekawy przykład niezbyt udanej inwestycji. W latach 20-tych XIX wieku właściciele frydmańskiego dworu uznali, że zrobią kokosy na handlu winem. No, pomysł może i dobry, choć uboga Galicja nie była pewnie wtedy najlepszym celem handlowym. Ale rozpoznanie terenu i wykonanie było już gorsze. Podziemia były jednak zbyt zimne i zbyt mokre, by długo składować tu planowane wielkie ilości wina. Podniesienie poziomu wód po zalaniu jeziora Czorsztyńskiego i współczesne spory własnościowe pogorszyły już tylko sprawę: nieużywane od ponad wieku frydmańskie piwnice stopniowo niszczeją, a obiektywnie rzecz biorąc trudno sobie wyobrazić jakieś ich sensowne wykorzystanie.


Piwnice są olbrzymie, co widać na zdjęciach. Na dwóch piętrach zbudowano po trzy długie na około sto metrów, równoległe do siebie hale, połączone poprzecznymi tunelami. Sympozjum odwiedziło to miejsce z powodu nacieków, które gęsto i bardzo szybko pokrywają ściany i podłogę podziemi. Zainteresowanym interesującymi cechami tych nacieków mogę udostępnić materiały sympozjalne lub skierować do kogoś z zajmujących się tym obiektem uczonych.


Dzięki temu, że nie byłem tu w pojedynkę, a w licznym gronie dobrze oświetlonych speleologów, mogłem zrobić sporo zdjęć chyba dobrze pokazujących to ciekawe i klimatyczne miejsce.






Jak wspomniałem wcześniej, piwnice szybko niszczeją. Jeden z prowadzących do nich wejściowych, ośmiobocznych pawilonów nie ma już dachu ani stropu, w zachodniej części górnego piętra są również otwory i dużo gruzu. Warto więc pospieszyć się ze zwiedzaniem. Tym bardziej, że jak już pisałem, na jakieś zagospodarowanie trudno liczyć - skoro te piwnice nie miały nadmiernego sensu dwieście lat temu, nie zyskają go nagle dzisiaj, gdy jest tu jeszcze więcej wilgoci, a jeszcze mniej wina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz