poniedziałek, 6 maja 2019

Wschody słońca, cz. 31: Ploská

Pogodowa huśtawka przyniosła w ciągu ostatnich kilku dni aurę raczej marcowo-listopadową. Mówi się trudno: przynajmniej przyroda mogła nabrać trochę oddechu po dramatycznej suszy. A ponieważ, jak wiadomo, nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani turyści, ja te dni spędziłem w słowackiej Wielkiej Fatrze.


Była już o niej kiedyś mowa. Wtedy wschód słońca nie wypalił. Teraz było inaczej: choć przez większość czasu niebo było zachmurzone, to jednak udało mi się w wybornym towarzystwie obejrzeć wschód słońca ze szczytu Ploski.


Wielka Fatra to jedno z tych pasm, które - jak na przykład Gorce - wyraźnie odcinają się na mapie czy zdjęciu satelitarnym swoimi granicami od sąsiednich krain. Od zachodu Wielkiej Fatrze towarzyszy Kotlina Turczańska, od północy dolina Wagu, od wschodu - Kotlina Liptowska oraz doliny Rewucy i Korytnicy. Pasmo jest rozległe i dość dzikie, a to między innymi dzięki bardzo ograniczonej infrastrukturze. W zasadzie jest tu tylko jedno ważne schronisko górskie, położone pod szczytem Boryszowa (Borišov). To właśnie z tego schroniska, widocznego na zdjęciu powyżej wybraliśmy się na szczyt Ploski (1532 metry).


Nie padało i było nawet trochę nieba: rzadki widok w ostatnich dniach. Widok był ładny, ale jednak ograniczony przez nisko zawieszone chmury. Dało się dojrzeć szczyty odległe o około 30 kilometrów. To niewiele w porównaniu z ostatnio pokazywanym dystansem 210 kilometrów, ale wystarczająco dużo, by cieszyć się bezludnym krajobrazem. 


Ku północnemu wschodowi, za kolejnymi grzbietami i szczytami górującymi nad doliną Lubochnianki widać było Wielkiego Chocza


A na wschodzie, za Czarnym Kamieniem - Niżne Tatry. Z prawej strony w kadrze mieści się część wygiętego ku południowi masywu Wielkiej Chochuli, w środku widać łagodną kopułę Chabieńca i bardziej wyrazistą Skałkę.


Wciąż ośnieżone szczyty Małej Fatry były ledwo widoczne.


Mimo nadziei wydawało się, że nie uda mi się dostrzec Tatr ani samego wschodu słońca. Ale, jak to często bywa, właśnie w ciągu kilku minut wokół wschodu i zachodu słońca udaje się czasem dostrzec wyraźnie szczyty i masywy ukryte w oddali, za chmurami.


Tak było tym razem: wschodzące słońce odcięło ostro od otaczającej szarzyzny mały kawałek tatrzańskiej panoramy.


Jest to, jeżeli się nie mylę, fragment głównej grani Tatr między Kasprowym Wierchem a Świnicą, widoczną po prawej stronie tarczy słonecznej.


Choć po tak pięknym początku można było się spodziewać wspaniałego dnia, prognozy i rzeczywistość były nieubłagane. Wkrótce zaczęło padać, i z tatrzańskich widoków został tylko ten jeden wycinek.

A ja po krótkim pobycie w Warszawie wracam na Słowację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz