środa, 30 stycznia 2019

Poslušně hlásím! Kilometr 0, to jest dworzec w Taborze

Choć dzisiaj nie ma tu już tłumu żołnierzy, a i żandarmeria patrzy łaskawszym okiem, jedno się nie zmieniło. Wciąż na taborskim dworcu czekają na człowieka pokusy i przygody. Choćby taka, że podczas gdy czekałem na pociąg, spotkała mnie ta przygoda, że siedziałem przy stole i piłem jeden kufel piwa za drugim. 



Jedna przygoda rodzi drugą: Dobry Wojak musi pójść do Budziejowic na piechotę. W pół godziny później, gdy Szwejka napoili czarną kawą i prócz chleba dali mu jeszcze na drogę do pułku paczuszkę wojskowego tytoniu, wyruszył Szwejk z Taboru w ciemną noc ze śpiewem na ustach.

Odtworzenie monumentalnej marszruty wojaka Szwejka nie jest proste: opis nie jest jednoznaczny, rwie się, a sam bohater relacjonując swoją trasę rotmistrzowi w Pisku (i jednorocznemu ochotnikowi w Budziejowicach) trochę miesza. Ale skoro ludzkość rozwikłała zagadki kwantów i tajemnice Leonardowego gronostaja, to i z tym sobie poradzi. — Jednym słowem — rzekł Szwejk — dobrze nie jest, ale nie trzeba tracić nadziei, jak mawiał Cygan Janeczek w Pilźnie, kiedy w roku 1879 zakładali mu stryczek na szyję za podwójne morderstwo.

Wygląda na to, że czasy się zmieniły: nie dostałem od policjanta paczuszki tytoniu, a i od śpiewania ludzie się na mnie dziwnie patrzą. Stąd dałem sobie dzień na zwiedzanie i przygotowania. Ale iść muszę! W dobrym towarzystwie Dobrego Wojaka Szwejka i po taborskim odpoczynku jakoś trafię do Budziejowic.

Diabli wiedzą, jak to się stało, że dobry wojak Szwejk, zamiast na południe ku Budziejowicom, szedł prościutko na zachód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz