czwartek, 23 marca 2017

W drodze do Brucku

W połowie kwietnia 1915 roku marszbatalion 91 c. k. pułku piechoty został skierowany w daleką podróż z Brucku nad Litawą na front galicyjski. Jego podporą moralną stanowił ordynans 11 kompanii, Józef Szwejk. "Bardzo kocham zacnego wojaka Szwejka"1, dlatego nie mogłem nie udać się z Budapesztu do Brucku, po tych samych torach, którymi na spotkanie z nieprzyjacielem pędziły cesarsko-królewskie eszelony. Zatrzymałem się niedaleko za Gyor, około trzydziestu kilometrów od granicy austriackiej.


Od stacyjki Lébény-Mosonszentmiklós trzeba było iść jeszcze solidny kawał drogi. Szczęśliwie, nie pierwszy raz miałem przyjemność skorzystać z autostopowej uprzejmości węgierskich kierowców i mogłem poświęcić romańskiej bazylice w Lébény dłuższy czas.


Kościół św. Jakuba Większego Apostoła w Lébény jest - mimo skomplikowanych losów i przeróbek - pięknym i klasycznym przykładem romańskiego kościoła. W ogólnym zarysie zbliżony jest do wspominanej już kolegiaty św. Marcina w Opatowie: obie świątynie to wzniesione z kamienia trójnawowe bazyliki na planie krzyża łacińskiego, od zachodu zamknięte parą wież, a od wschodu apsydami. Poważniejszą różnicą jest tylko fakt, że w Lébény również prezbiterium zamknięto apsydą, a w Opatowie w tym miejscu znajduje się prosta ściana.


Przytoczmy najważniejsze fakty z historii kościoła, które poznać można w sąsiednim muzeum i domu pielgrzyma (dostępne są ulotki w jęz. angielskim). Romańską świątynię wzniesiono w pierwszej ćwierci XIII wieku jako element benedyktyńskiego opactwa, po którym niestety nie zachowały się oprócz kościoła żadne ślady. Budowla była kilka razy opuszczana i niszczona. W 1529 roku, wkrótce po katastrofie mohackiej Turcy szli tędy na Wiedeń. Niezbyt widać przekonani do wizji męczeństwa za wiarę braciszkowie przenieśli się do pobliskiej Pannonhalmy; kościół stał pusty przez wiele dziesiątków lat. Na początku XVII wieku przejęli go jezuici. W 1683 roku dla odmiany maszerowali tędy Turcy na Wiedeń, co doprowadziło do kolejnych uszkodzeń. Wielką odbudowę podjęto w 1879 roku. To wtedy podwyższono wieże (ich najwyższe kondygnacje, z osobliwymi triforiami nie mają więc charakteru romańskiego). 


Ozdobą kościoła są dwa romańskie portale. Część z Czytelników na pewno zna polskie portale romańskie, na czele z tym ołbińskim, we wrocławskim kościele św. Marii Magdaleny. Również te w Lébény są bogato rzeźbione. Ten zachodni ozdobiono dodatkowo niedawno odnowionym malowidłem przedstawiającym pokłon Trzech Króli.


Wspaniałym dziełem sztuki jest portal południowy. Mimo różnych późniejszych uzupełnień zachowała się piękna i wysokiej klasy oprawa rzeźbiarska, w tym wkomponowana w kapitel figura anioła. Przypuszczam, że jest oryginalna, z 1. połowy XIII wieku.


Należy do najpiękniejszych znanych mi dzieł sztuki romańskiej.


Mimo zniszczeń, odbudów i przeróbek wnętrze ma swój urok. Zachowany jest oryginalny, trójnawowy układ, a w nawach bocznych - średniowieczne sklepienia.


Niestety, w czasie jednego z remontów w nawie głównej założono absurdalne, typowe dla baroku sklepienia kolebowe z lunetami. Prawdopodobnie to dzieło XVII-wiecznych jezuitów.

[Jak dowiedziałem się i dopisałem w 2018 roku, w połowie XIX wieku prace konserwatorskie w kościele prowadził prof. August Essenwein. To on określił Kaplicę Zygmuntowską "perłą renesansu na północ od Alp2]


W XIX-wiecznym ołtarzu głównym rozpoznać można łatwo św. Jakuba Większego, patrona pielgrzymów. Lébény leży na Camino, na Drodze Świętego Jakuba. Coroczne węgierskie pielgrzymki wędrują z Budapesztu przez Pannonhalmę właśnie tutaj. Do Santiago jest - jak informuje widoczny na jednym z wcześniejszych zdjęć znak przed kościołem - jeszcze 3210 kilometrów. 


Wiele na temat tych wędrówek dowiedzieć się można w sąsiednim Domu Pielgrzyma.


Na tyłach kościoła, wśród skweru stoi pomnik Świętego Stefana Wielkiego, Wspominałem już przy nim przy okazji kościoła w Kiszombor. Na marginesie warto wspomnieć, że wciąż bez pewnej odpowiedzi pozostaje jedno z pytań wczesnośredniowiecznej historii Polski: dlaczego świętymi zostali czeski Wacław, ruski Włodzimierz i węgierski Stefan, a nasz Mieszko nie? Czyżby okazja z Wojciechem była po prostu zbyt dobra, by ją zmarnować?


Zaraz obok kościoła zaczyna się polna droga, zacieniona jakby mazowieckimi wierzbami. Do Santiago 3210 kilometrów. Plus ultra!


1 - to oczywiście słowa samego Jaroslava Haška ze wstępu do jego najsłynniejszej książki. 2 - Sisa József (ed.), "Motherland and Progress. Hungarian Architecture and Design 1800-1900", Basel 2016, s. 397

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz