wtorek, 2 sierpnia 2022

Wschody słońca, cz. 47. Sattelberg

Strasznie długo kazałem Wam wszystkim czekać na ten wschód słońca. No, ale najpierw trzeba było to, potem tamto, wiecie jak jest! W każdym razie - zapraszam na kolejny wschód słońca z Alp.


I on jest, ten wschód, rekordowy. Do tej pory najwyżej na wschodzie słońca byłem na niżnotatrzańskim Dziumbierze (2043 metry) - ostatni raz w 2016 roku (tutaj). Później byłem w różnych górach, choćby na Szumawie i w Alpach, ale dwóch tysięcy metrów nie przekraczałem. I oto bęc, znalazłem się sto metrów ponad Dziumbierem.


2 lipca rano obejrzałem sobie wschód słońca na Leopoldsbergu (tutaj), potem obszedłem dookoła Karl-Marx-Hof (tutaj), wreszcie wsiadłem w pociąg i ruszyłem w dalszą drogę do Mediolanu (to z kolei tutaj). Długo wcześniej, planując sobie tamtą wycieczkę wypatrzyłem na mapie górujący ponad przełęczą Brenner graniczny Sattelberg (po włosku: Monte Sella), należący do Alp Stubaiskich (Stubaier Alpen). Szczyt ma, jak można już było policzyć, 2143 metry. To sporo jak na taki wypad z pociągu, ale przecież nie wybierałem się tam z poziomu morza. Przystanek Gries am Brenner leży na ok. 1300 metrach, a pod Sattelbergiem leży bardzo sympatyczne (jak się okazało) schronisko - czy może już bardziej pensjonat Sattelbergalm, położone na 1633 metrach nad poziomem morza. Na szczyt zostaje więc ok. 500 metrów.


No, nie będę przesadnie umniejszać, to nadal nie jest jakiś byle spacer, ale też nie nadzwyczajny żadnym wyczyn. W sam raz na wschodosłoneczny przerywnik w podróży. Na marginesie, zauważyliście słówko "alm" w nazwie schroniska? Od tego słowa, oznaczającego tyle, co "hala" pochodzi prawdopodobnie nazwa całego łańcucha Alp. Pisałem o tym w 2019 roku, tutaj


A! Jeszcze jedna ważna rzecz. Tego wschodu słońca miało nie być. Od wielu dni prognozy pogody konsekwentnie przewidywały na ranek 3 lipca intensywne burze. Deszcz - okej, od tego się ma pelerynę, ale w burzę w góry nigdy nie wychodzę. Jednak mijały godziny, a nic tych burz nie zapowiadało. Wieczorem z Sattelbergalm rozciągał się wspaniały widok, szczególnie ku północy, w stronę zamykającej dolinę ściany Nordkette.


Ku zachodowi, zza stoków Sattelbergu dało się dostrzec w oddali wysoki na 3277 metry szczyt Habichta.

A że nadal nic - poza prognozami, oczywiście - nie zapowiadało burzy, postanowiłem nastawić budzik, żeby sprawdzić rano, że pada, i pójść dalej spać.


Jak się możecie domyślać, o trzeciej nie było widać burzy. Zniknęła również z prognoz. Było trochę chmur, to prawda, ale nie widziałem powodu, żeby rezygnować z wyjścia. W drogę!


Szedłem najpierw leśną drogą w stronę włoskiej granicy, potem szlakiem pnącym się przez las zboczem. Bez większych trudności czy niebezpiecznych stromizm, trochę jak na Pilsko. Oficjalnie był to zresztą, uwaga, szlak rowerowy. W pewnym momencie ścieżka zbliżyła się do włoskiej granicy i podążyła już wprost na szczyt. Najpierw przez rzedniejący las, potem przez ukwieconą halę. Górna granica lasu przypadła tutaj na jakieś 1900 metrów, więc dużo powyżej tej beskidzkiej.


Na szczycie byłem zaraz po piątej. Na samym wierzchołku włosko-austriacki słupek graniczny z datą 1920 i ławka...


...nieco poniżej, po austriackiej stronie krzyż.


Widoki były wspaniałe - ale to był ten rodzaj wspaniałości, którego nie potrafię w pełni oddać na zdjęciach. Nie ma na nich szumu wiatru i ruchu przesuwających się ponad szczytami chmur, są za to zamglenia, brak głębi i nieostrości. Ot, do zdjęć trzeba dodać trochę wyobraźni, jeżeli oczywiście chcecie.


Na sam wschód raczej nie było szansy. Na wschodzie, ponad przełęczą Brenner zgromadziły się gęste chmury. Jak się jednak domyślacie, przez chwilę nie żałowałem, że wyszedłem na górę.


Rozejrzyjmy się. Najpierw południowy zachód, wzdłuż głównego grzbietu Alp - Alpenhauptkamm. Na pierwszym planie zbocza Sattelbergu i granica pastwiska, będąca jednocześnie granicą Austrii i Włoch (Włochy po lewej); na drugim planie, pośrodku, kopuła Niedererbergu (2196 metry), na trzecim, również pośrodku masyw wysokiego na 3097 metry Tribaulauna.


Na zachód rozciągała się wspaniała panorama najwyższych szczytów Stubaier Alpen. Mniej więcej w 1/3 zdjęcia, od lewej strony widać szczyt Habichta (3277 metry), a po prawej stronie zdjęcia piramidę Serlesa (2717 metry).


Na północ była dolina Sillu, wskazująca kierunek na Innsbruck, i rozmyta w oddali ściana Nordkamm. Zdjęcie możecie sobie porównać z wieczornym, zrobionym sprzed schroniska (czwarte zdjęcie w tej galerii).


Na północny wschód były już gęste chmury, przesłaniające większość najwyższych szczytów Alp Zillertalskich (Zillertaler Alpen). Pośrodku widać ładnie grzbiet Padaunerkogela (2066 metry), a na prawo od niego zawieszoną dolinę Padaun. Na prawo m.in. niknąca w chmurach Hohe Warte (2687 metry).


Im bardziej w kierunku wschodzącego słońca, tym gęstsze chmury. Trochę szkoda, bo liczyłem na możliwość zobaczenia także tego kawałka panoramy. Ale trudno, co zrobić; zresztą, darowanemu konowi etc.


Wreszcie południowy wschód: przypominający Ostrego Rohacza filar Wolfendorn (2774 metry) z lewej strony i mniej dramatyczny Rollspitz (2800 metry) z prawej.


Na szczycie posiedziałem około pół godziny. Było już solidnie po wschodzie, ale samego słońca wciąż nie było widać.


Zacząłem więc powoli schodzić, licząc na to, że może jednak się w którymś momencie pojawi.


I nagle...


...się pojawiło.


Myślę, że to wciąż się jeszcze liczy jako wschód słońca. 


Schodziłem tą samą drogą, oglądając te same miejsca, w których byłem godzinę czy dwie wcześniej - ale wreszcie za dnia. Ten płotek to granica austriacko-włoska. Podobnie zresztą jak z granicą na Olzie bardzo młoda. I po jednej, i po drugiej stronie jest Tyrol.


Niedługo później, po śniadaniu, schodziłem już na włoską stronę, na graniczną stację Brennero/Brenner (tu więcej o niej). Nie odmówiłem sobie jednak przyjemności podejścia na jeszcze jedną halę, ponad którą pięknie było widać Sattelberg.


A, i byłbym zapomniał. Zobaczmy jeszcze coś nieprawdziwego, czyli przefiltrowanego.

Do zobaczenia! Następny wpis już prawdopodobnie skądinąd.

* * *

Informacje techniczna. Z przystanku kolejowego w Gries am Brenner do schroniska na Sattelbergalm jest ok. 4 kilometrów i 460 metrów podejścia leśną, a potem polną drogą. Można też wybrać dłuższą, ale łagodniejszą drogę, lepiej nadającą się dla rowerów. Ze schroniska jest na szczyt najprostszą drogą (w całości po austriackiej stronie) 2,7 kilometra i około 500 metrów. Zajmuje to ok. 1 godziny i 15 minut. Szlak oznaczony jest na mapie jako rowerowy, ale jest to - jeżeli w ogóle - droga dla rowerzystów o bardzo dobrej kondycji i bardzo górskim sprzęcie. Szlak nie jest dostępny dla wózków dziecięcych i osób niepełnosprawnych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz