czwartek, 30 kwietnia 2020

Kałków, czyli pamięć ośmieszona (Dzieła Sztuki Niepotrzebnej, cz. 8)

Zastanawiałem się, czy powinienem pisać o tym miejscu. Nie chodzi nawet o to, że trudno jest mi pisać bez kpiny - trudno, czasami można sobie pozwolić. Albo o to, że nawet w kategorii "dzieł sztuki niepotrzebnej" to jest cios poniżej pasa. Mam dwie inne przyczyny-sprzeciwy. Po pierwsze, to teren kościelny, można powiedzieć, że kto nie chce, nie wchodzi. Po drugie, ten lunapark z estetycznego horroru budowany jest z zebranych wśród wiernych pieniędzy - a więc kto nie chce, nie płaci. Obawiam się jednak, że na oba te zastrzeżenia znajduje wytłumaczenia, i straszno-śmieszny Kałków powinien zostać tu wspomniany.


Kałków leży na północnym krańcu Gór Świętokrzyskich, tam, gdzie opadają już one coraz niższymi grzbietami w stronę doliny Kamiennej. Widokowo jest tam nawet ładnie, jednak, jak pewnie wiecie, w ostatnich dziesięcioleciach wieś polska wiele straciła ze swojego uroku. Rozlazła się, zalała tak kiedyś malownicze pola, rozpączkowała budowlami różnymi w wielkościach, położeniu i kolorze. Nie przyjedziemy więc raczej do Kałkowa by podziwiać widoki czy wędrować. To, co rozsławiło Kałków to rozrastający się od lat 80-tych ośrodek narodowego katolicyzmu pod nazwą Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski w Kałkowie-Godowie. Ta nazwa na końcu to stąd, że leży na granicy dwóch wsi.


To teren kościelny - owszem, ale to nie powód, by przymykać oko na to zjawisko. Obiekty sanktuarium, na czele z architektoniczno-teologicznym horrorem, jakim jest zikkurat-Golgota są widoczne z wielu kilometrów, dominując nad otoczeniem (tak samo jak omawiany w lutym pomnik Chrystusa w Ustroniu). Na tym nie koniec. Ponieważ nasze różne władze zrosły się z Kościołem, sanktuarium jest miejscem uroczystości z udziałem polityków i urzędników. Ot, weźmy dożynki z 2019 roku. Wzięli w nich udział m.in. wojewoda, starosta i okoliczni wójtowie, a "Gmina Pawłów i sanktuarium w Kałkowie zgłaszają aspiracje do organizacji wojewódzkich dożynek" [1]. O nagradzaniu twórcy tego miejsca - nawet przez prezydenta! - wspomnę niżej. Skoro władze - zapominając oczywiście o obywatelach innych wiar lub braku wiary - swoją obecnością wspierają to miejsce i jego wizję świata, mam prawo poddawać je krytyce. Argumenty w tej sprawie można wymieniać dalej. Jak wiemy, księża są obecni w szkołach polskich jako katecheci, choć władze szkolne prawie nie mają możliwości kontroli przekazywanych treści. Jeżeli bywają podobne w duchu do Kałkowa - trochę strach.


A jak jest z argumentem finansowym? Niestety, podobnie. Z naszych wspólnych pieniędzy przekazywane jest Kościołowi... właśnie - problemem jest, że nie wiadomo ile. Nie należę do krytyków finansowania Kościoła jako takiego, ale do krytyków finansowania niejasnego. Nie wiemy dokładnie, ile i jakimi drogami pieniędzy trafia do Kościoła i jego instytucji. W miarę jasna jest sprawa finansowania lekcji religii (jasna, co nie znaczy, że zgadzam się z tym zjawiskiem). Schody zaczynają się przy etycznie wątpliwym Funduszu Kościelnym, który miał wyrównywać Kościołowi utracone w dobie komunizmu majątki. Tymczasem wydaje się, że te straty zostały już wyrównane z nawiązką, choćby w drodze skandalicznej działalności dawnej Komisji Majątkowej, a państwo wciąż dopłaca np. do ubezpieczeń duchownych wielkie sumy (obecnie ponad sto pięćdziesiąt milionów złotych rocznie). O dalszych drogach finansowania jawnego i niejawnego można by pisać długo. Dokąd więc nie ma w Polsce jasności i jawności wokół finansów Kościoła, a chcąc nie chcąc dokładam się do tych finansów sporymi sumami, uważam, że obiekty kościelne podlegają tej samej krytyce, co stojące w publicznej przestrzeni pomniki (jak tandetny Złoty Ułan na przykład - tu link do ostatniego o nim tekstu).


Uzasadnienie mamy za sobą, czas na samo sanktuarium, a potem gwóźdź programu. Kościół pw. św. Maksymiliana Marii Kolbe stanął w latach 80-tych, konkretnie w latach 1982-83 [2]. Fakt zbudowania kościoła w czasie stanu wojennego trochę słabo wpisuje się w mit założycielski współczesnego polskiego Kościoła, mówiący o ciągłym brutalnym prześladowaniu Kościoła i wiary przez cały okres PRL. No, ale mity mają to do siebie, że nie powinno się w nich zbyt uparcie doszukiwać prawdy. W każdym razie: stanął kościół, z zewnątrz nawet całkiem ładnie łączący wzory małopolskiego gotyku z modernizmem, choć później oszpecony tandetnymi jak prawie wszystko tutaj balustradkami. Te balustradki to wyraźny sygnał, jaka estetyka będzie tu dominować: będzie dużo i duże, będzie w prostackim stylu okazale, będzie bez wyczucia i bez chociaż podstawowej wiedzy o sztuce i jej dziejach. Stopniowo wokół kościoła zaczęło pączkować sanktuarium. Kołem zamachowym jego budowy był ks. Czesław Wala, a jak czytamy w "Encyklopedii Solidarności"  - miało być to wotum dziękczynne za ocalenie Narodu Polskiego od ateizmu [3]. No, klawo.


"Pączkować" to zresztą dobre słowo, bo wrażenie trochę jest takie, jakby na teren zwożono kolejne obiekty, budowano bez jakiejkolwiek wizji, jak rozkładane na kilka dni wesołe miasteczko. Z tą różnicą, że miasteczko chyba nie miało być wesołe. Jego najważniejszym miejscem jest górująca nad okolicą, wysoka na symboliczne 33 metry piramida-zikkurat, pełniąca dla tutejszych dróg krzyżowych funkcję Golgoty. Wypowiadać się pewnie powinni teolodzy, ale odnoszę wrażenie, że sugerowane przez nazwę priorytety są w tym miejscu nieco zamienione miejscami. Owszem, na szczycie jest krzyż (i luneta na monety), ale poza tym Ukrzyżowanie to tylko jakiś drugorzędny pretekst: całą budowlę, jej wywodzące się z jakiegoś koszmarnego architektonicznego snu groty, przejścia i wnęki zajmują kaplice i "oratoria" poświęcone niezliczonym przykładom polskiego męczeństwa. Układają się one oczywiście w obraz ciągłego, trwałego łańcucha krzywdy czynionej niewinnemu narodowi, którego członkowie nigdy nic nikomu złego nie uczynili, a tylko nieśli światło wiary i prawdy. 


To podniesiona do potęgi, stara jak koszmary XX wieku wizja zrodzona przez romantyzm (wiecznie żywy) i nacjonalizm (jak wyżej) zmieszane z polską, delikatnie mówiąc mało pogłębioną intelektualnie wiarą. Jak na takim gruncie prowadzić później mądry dialog z innymi narodami, z mniejszościami, z własną historią - choćby z pamięcią o dokonanym tak niedaleko pogromie w Kielcach? Chyba nijak, ale celem tego miejsca raczej nie jest kształtowanie jakiegokolwiek dialogu czy choćby zadawanie twórczych pytań. Tak czy owak, Golgota jest miejscem przynajmniej jakoś konsekwentnym pod względem przekazywanego monologu o historii i pamięci. Konsekwentna jest też, niestety, estetyka i wykonanie: wszystko jest tanie, wszystko jest byle jakie, zrobione wyraźne zgodnie z filozofią, że po co płacić profesjonalistom, skoro parafianie zrobią to za Bóg zapłać. I tak dotarliśmy do dzieła, które jest Sztuką Niepotrzebną do kwadratu: do znanego pewnie wielu Czytelnikom pomnika smoleńskiego. 


To znaczy: to chyba jest pomnik smoleński, bo trudno jest mi uwierzyć, że ktoś ten amatorski, rzeźbiarski żart postawił z intencją inną niż ośmieszenia pamięci o katastrofie smoleńskiej i jej ofiarach. Jest to wystawiona w 2012 roku... makieta? atrapa? model? w każdym razie, figura przedstawiająca samolot. Ma coś koło dziesięciu metrów długości, stoi na samochodowych oponach, pomalowana jest mniej-więcej tak, jak rozbity pod Smoleńskiem rządowy samolot i rozpada się żałośnie na kawałki.


"Okna" "samolotu" zostały wypełnione odpowiednimi dekoracjami. W tym, jeżeli się nie mylę, jest ziemia zebrana w miejscu katastrofy.


W drzwiach - pokryte zaciekami, wyblakłe zdjęcie pary prezydenckiej.


A jeszcze tu kartka z opisem. Spadła, jak widać, ale to chyba nikomu nie przeszkadza. Tak jest z całym sanktuarium: kolejne elementy, wota, wieńce są układane w różnych miejscach, i jakby zapominane. Tu brakuje liter, tu coś się przewróciło, tu coś się przepaliło. Pomnik smoleński jest tego najlepszym, ale nie jedynym przykładem.


Nikomu chyba nie przeszkadza też fatalny stan "dzieła". Staramy się, by do takiego stanu nawet nie zbliżały się nasze rodzinne groby, ukryte wśród setek innych na cmentarzach. A tu hołd-upamiętnienie, sprawiające wrażenie świadomego szyderstwa. Pomnik powstał w 2012 roku, a w 2016 podobno był poddany renowacji [4]. Przypuszczalnie polegała ona raptem na pociągnięciu wszystkiego nową warstwą farby. To był najwyraźniej remont jak za Gierka (trochę jak w Lipkowie), który nie mógł przecież przykryć złej koncepcji, byle jakich materiałów, tandetnego wykonania. Rzadko się zdarza, by "dzieło sztuki" było złe na każdym poziomie. Nie ma tu nawet śladów szczerego zaangażowania, które tak często broni naiwnej, prostej sztuki. Ot, tandeta, jak te remonty czy usługi hydrauliczne, na których kiedyś próbowaliśmy przyoszczędzić. Już pamiętamy, że nie warto.


Sanktuarium sprawia wrażenie półki, na której po powrocie z wakacji ustawiamy dla żartu wypatrzone na straganach i celowo kupione brzydkie pamiątki. Za pomnikiem smoleńskim - na zdjęciu po lewej stronie - postawiony jest kamień ku pamięci Narodowym Siłom Zbrojnym. Jak łączą się te dwa elementy? Nijak, ale przecież nie o rzetelną rozmowę o historii tu chodzi, a o rysowanie czarnymi kredkami łańcucha polskich cierpień i krzywd. Najwyraźniej to właśnie wizja, której potrzebujemy, bo jeszcze przed budową tej konkretnej pomnikowej kpiny ks. Czesław Wala otrzymał od IPN tytuł Kustosza Pamięci Narodowej [5], a już po jej postawieniu, i po przejściu na emeryturę został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski [6]. Pocieszam się przypuszczeniem, że może p. prezydentowi bardziej chodziło o dobroczynną działalność księdza-emeryta.


Żeby jednak nie było zbyt smutno, kilka kroków od pomnika smoleńskiego i kilkanaście od Golgoty jest małe zoo. Bo w końcu czemu nie? Mamy więc, dokładnie między drogą krzyżową a pomnikiem smoleńskim, między Golgotą a "Oratorium Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego" - lamę. Porównanie do półki z durnostojkami i rozłożonego na weekend wesołego miasteczka pasuje coraz bardziej.


I co ja mam właściwie powiedzieć na końcu? Z jednej strony dobrze wiedzieć, że są ludzie, którzy potrzebują takiej estetyki i takiego historycznego cierpiętnictwa. Lepiej widać wtedy, jak bardzo różnimy się między sobą. Z drugiej - szkoda, że taka estetyka i cierpiętnictwo zyskują aprobatę i wsparcie władz różnych szczebli, nie zauważających chyba, że pamięć też można ośmieszyć.

[Uzupełnienie. Ponieważ artykuł wzbudza bardzo duże zainteresowanie i ciekawą dyskusję na Facebooku, dołączę tutaj dla Czytelników nieznających wcześniej mojego bloga kilka odnośników do notatek i galerii poświęconych wspaniałym dziełom polskiej sztuki sakralnej. Niezmiennym źródłem zachwytu są dla mnie na przykład Kalwaria Zebrzydowskabazylika prymasowska w Łowiczu, współczesne Votum Aleksa czy klasztor w Wąchocku (to tylko dwadzieścia kilometrów od Kałkowa...). Są to przykłady, jak głęboka wiara i miłość do historii mogą od lat dawać dzieła będące piękną sztuką, a nie tanimi dewocjonaliami.]

* * *

Zapraszam na kolejną kwarantannową prezentację. We środę, 6 maja o 19.30 przedstawię w ok. 50 minut drugie pół prezentacji na temat mojego zeszłorocznego spaceru śladami "Podniesionej Kurtyny". Nadawać będę na fanpejdżu bloga na Facebooku.

* * *

1 - Cuch Kazimierz, "Potrójne dożynki w Kałkowie. Był wielki korowód, piknik i biegi", 9.9.2019, w: echodnia.eu, link
2 - te i inne podstawowe informacji ze strony sanktuarium, link
3 - "Encyklopedia Solidarności", link
4 - Cuch Kazimierz, "Odnowiony Tupolew - pomnik katastrofy smoleńskiej w Kałkowie", 15.9.2016, w: echodnia.eu, link
5 - informacja na stronie Instytutu Pamięci Narodowej, link
6 - ponownie Cuch Kazimierz, "Wysokie odznaczenie dla księdza infułata Czesława Wali", 12.2.2018, w: echodnia.eu, link. Zwracam uwagę na cytat z tego artykułu: "Jest wielkim budowniczym dusz i monumentów na naszej świętokrzyskiej ziemi". Także tego

2 komentarze:

  1. Z przykrością stwierdzam, że architektonicznie sanktuarium w Kałkowie-Godowie jest szkaradą. Bardziej odstrasza, niż przyciąga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to na pewno miejsce wyjątkowe w swojej szkaradności!

      Usuń