sobota, 9 listopada 2019

Trzydzieści lat bez muru

Przeglądając blogowe archiwalia zauważyłem kolejną tradycję. Moje spacery są związane z rocznicami, które ja przechodzę w lecie, a one przychodzą sporo po moim powrocie. Mogę więc o nich wspominać z pomocą zrobionych w czasie wycieczek zdjęć. Do tego, rzecz ciekawa, jako preteksty do tych wędrówek wybrałem wydarzenia, które w kalendarzu są całkiem niedaleko od siebie. Dwa lata temu była to rocznica wystąpienia Marcina Lutra (31 października), w zeszłym roku rocznica zakończenia pierwszej wojny światowej (11 listopada). A właśnie teraz, między tymi datami mija trzydzieści lat od upadku muru berlińskiego, 9 listopada 1989 roku. 

Jeden z "polskich" kawałków muru: dziedziniec pałacu w Krzyżowej (zdjęcie z 2017 roku)

Przez ostatnie kilka lat w czasie kolejnych wycieczek miałem wiele okazji do docenienia świata bez muru. Przekraczałem granice na piechotę, pociągiem i samochodem, mając za całą przepustkę dowód osobisty w kieszeni. W większości nikomu nie musiałem go nawet nikomu pokazywać. Tymczasem raptem trzydzieści lat temu Europę przecinały betonowe zapory i kłęby drutu kolczastego. To momentami aż trudno sobie wyobrazić!

Granica między Czechami a Niemcami, u stóp Čerchova. Czeskie tablice ostrzegawcze mają teraz znaczenie czysto symboliczne (zdjęcie z 2018 roku)

Chyba największe wrażenie wywarła na mnie szybkość zacierania się śladów. To prawie zupełny brak pamiątek po nieprzekraczalnym granicznym pasie w Lesie Czeskim (powyżej) zainspirował mnie do tegorocznej wycieczki. I rzeczywiście, zwykły kierowca pędzący autostradą ze Wschodu na Zachód może już nie zauważyć momentu, kiedy przekroczy granicę. Ślady są, oczywiście, ale dużo bardziej subtelne: różnica w sygnalizacji świetlnej, czasem kolor asfaltu, przede wszystkim wyraźne poczucie stagnacji w wielu rejonach dawnej NRD. Dosłowne ślady Żelaznej Kurtyny zarastają wspaniałym pasem zieleni, ciągnącym się od Bałtyku po słoweńską granicę. Jeżeli są wieże, to już głównie trzymane jako muzea; jeżeli są druty, to jako skansen. W zaroślach wciąż są betonowe fundamenty, pordzewiałe zbrojenia, fragmenty słupów, ale kto nie chce ich widzieć, może nie zobaczyć.

Tablica pamiątkowa przy dawnym wewnątrzniemieckim przejściu granicznym Eisfeld-Rottenbach (zdjęcie z 2019 roku)

Pamięć też się zaciera, niestety. Choć Polacy nadal są euroentuzjastami to boję się, że zasiewane kłamstwa o "wyimaginowanej wspólnocie" mogą padać na coraz podatniejszy grunt. Może i próby wykrzywienia historii, pomniejszenia roli wielkich bohaterów tamtych lat okażą się skuteczne? Dzisiaj bawią, ale co będzie za kilkanaście lat? Cieszę się, że Niemcy pamiętają: takie tablice jak wyżej mijałem wiele razy. W tym konkretnym miejscu mur upadł 10 listopada nad ranem: fala wolności potrzebowała tylko kilku godzin, by dotrzeć tu z Berlina.

Jeszcze jedna wewnątrzunijna, dawniej niedostępna granica: na ścieżce z Třístoličníka/Dreisessela do styku z granicą austriacką (zdjęcie z 2019 roku)

Serdecznie dziękuję wszystkim tym, którzy przed trzydziestu laty wywalczyli nam wolność i demokrację: Lechowi Wałęsie, Tadeuszowi Mazowieckiemu, Václavowi Havlowi, Andrejowi Sacharowowi i niezliczonym innym znanym i nieznanym. Bardzo żałuję, że przez nieskończone spory świat prawie nie kojarzy, jaką rolę w tych przemianach odegrali Polacy, Okrągły Stół i wybory czerwcowe. No, ale prawdę mówiąc, rozumiem moc symbolu muru, który przez prawie trzydzieści lat dzielił jedną z europejskich stolic. I wszystkim Czytelnikom z okazji tej radosnej rocznicy składam serdeczne życzenia! I przy okazji, jak zwykle, zachęcam do pamiętania i wspólnej troski o tę wolność i tę demokrację. Już chyba wyraźnie widzimy, że nie jest nam dana na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz