poniedziałek, 30 września 2019

Wschody słońca, cz. 34. Ötscher, cz. 1

Gdzieś w czerwcu oglądałem sobie zarys mojej przyszłej trasy na mapie i zastanawiałem się, skąd uda mi się zobaczyć wschody słońca. Czułem spory respekt przed Alpami, wolałem więc nie planować za dużo. Do nieco wyższych szczytów, które miałem nadzieję zdobyć należał Ötscher. Byłem na nim wreszcie dwa razy: po południu 6 i nad ranem 7 sierpnia. Tradycyjnie, czas na nieco więcej zdjęć z tych wyjść.


Jako się z drogi rzekło, Ötscher ma 1893 metry i należy do Alp Ybbstalerskich, a te do Północnych Alp Wapiennych. Na mapie i zdjęciu satelitarnym widać, że to wyraźny, równoleżnikowo położony masyw. Od zachodu i wschodu ograniczają go doliny odpowiednio Oisu i Erlaufu, od południa skalne ściany opadają do doliny Ötscherbachu, czyli Strumienia Ötschera. Tę obejmuje bliźniaczy masyw, przez którego grzbietem szedłem przez całą środę 7 sierpnia. Właśnie z tej strony widać szczyt na górnym zdjęciu.


Zaplanowałem sobie ten odcinek drogi tak, że przenocowałem 5 sierpnia w Lackenhof, a następnego dnia miałem do przejścia tylko odcinek stamtąd do schroniska pod szczytem. Leży na wysokości 1418 metrów i tak ono, jak widoki z okien są bardzo przyjemne. Do tego to moje pierwsze alpejskie schronisko, więc zajmie na pewno godne miejsce w mojej życzliwej pamięci. Stamtąd wyszedłem na szczyt pierwszy raz, żeby rozpoznać sobie drogę, którą miałem pokonać jeszcze raz w ciemności.


Warto to było zrobić z wielu powodów. Raz, że trzeba sobie zmierzyć czas: przy wychodzeniu na wschód słońca nie można się spóźnić, co oczywiste, ale nie warto też być na szczycie zbyt wcześnie i marznąć. Po drugie, Ötscher jest skalisty, opada ku południowi niebezpiecznymi zerwami. Krasowe zapadliska znaczą też sam szlak. Trzeci powód widać na zdjęciu: to drewniany miś, efekt ewolucji drewnianego posągu penisa, który stał tu jeszcze niedawno. Nie chciałem zmarnować okazji, by obejrzeć to godne dzieło sztuki za dnia.


Na misiu dzieła sztuki po drodze się nie kończą. W miejscu, gdzie szlak dochodzi do linii grzbietu wznosi się taka choinka odkuta z alpinistycznego szpeju.


Wstałem o 3:50, to jest 10 minut później, niż półtora tygodnia wcześniej na Arberze. O 4:15 wyszedłem ze schroniska, o 5:30 byłem na szczycie - spotkawszy po drodze misiopenisa, oczywiście.


Było dość pochmurno. Jednak łuna była bardzo malownicza, i stawała się coraz piękniejsza w miarę wydobywania z ciemności zarysów kolejnych szczytów.


Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz