środa, 17 października 2018

Łódź się świeci (trochę za bardzo), cz. 3. Narutowicza

Jeżeli mnie pamięć nie myli, dwa lata temu łódzki Festiwal Światła nie obejmował ulicy Narutowicza. Tym razem opuszczał Piotrkowską, sięgając po gmach Teatru Wielkiego. Na szczęście - dzięki temu tłum miał trochę miejsca, by się rozproszyć.


Kolejnym elementem tamtego weekendu który mogę śmiało określić jako fantastyczny jest podświetlenie kamienicy przy ul. Narutowicza 1. Nocne iluminacje miast zazwyczaj służą (z powodzeniem) do wydobycia atutów i dyskretnego ukrycia budynków zaniedbanych czy brzydkich z łaski architekta. A tu z dużą wprawą podświetlono kamienicę prawie rozpadającą się, tworząc na kilka nocy piękne dzieło sztuki.


Na skwerze na rogu Narutowicza i Sienkiewicza była ta ciekawa instalacja, obdarzona jednak pretensjonalnym tytułem "Zmysłogród".


Z każdym krokiem nadzieja na dobre wrażenia wstępowała w moje chamskie serce. Gdzieś z tyłu został konkurs na najmocniejszy głośnik weekendu i pojawiły się świetne instalacje. Na dziedzińcu filharmonii prezentowano koronkowe żagle.


Arcyrewelacją była dla mnie prezentacja wyświetlana na gmachu soboru pw. św. Aleksandra Newskiego. Skomponowana przez Helen Eastwood, Laurenta Bruna i Daniela Knippera pozwalała zrozumieć, czym jest wideo mapping. O ile niektóre wykorzystujące tę technologię prezentację szły na łatwiznę, traktując nieco tylko nierówną powierzchnię fasady budynku jako ekran, tutaj włożono wielki wysiłek w dokładne opisanie skomplikowanej bryły cerkwi i wykorzystanie jej do animacji pt. "Unison".


Nie było tu głębokiej w założeniu, a infantylnej w efekcie myśli czy wykorzystania klasycznej sztampy. Była świetna, bajkowa kolorystyka rodem z kalejdoskopu.


Zapisałem sobie nazwiska autorów w kajeciku nazwisk godnych śledzenia.


I wreszcie wielki finał: olbrzymia animacja wyświetlana na gmachu Teatru Wielkiego. Rzecz była o historii Polek, Polski, a do tego mody - bo rzeczywiście, odrzucenie wynalazku gorsetu (a przynajmniej odrzucenie go w powszechnym, codziennym wykorzystaniu) to spory symbol dla kobiecej emancypacji.


I już w drodze na pociąg, przy Knychalskiego - sympatyczne kwiatki.


Z jednej strony to dobrze, że festiwal się zmienia. Mam jednak wrażenie, że trochę za dużo było w tym roku schlebiania gustom publiki, oczekującej - a może wcale nie? - nadmiaru hałasu i nadmiaru światła. Najlepszym sposobem, żeby się w przekonać, w którą stronę pójdzie ta sympatyczna impreza będzie wybranie się na nią ponownie za rok.

Do zobaczenia jutro o 17:30 na prezentacji w SKT!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz