środa, 28 marca 2018

"...na ziemi francuskiej, ku południowi, koło Marsylii, gdzie Rodan wpada do morza..."

Truizm: zawsze był ktoś wcześniej. Ktoś coś wcześniej powiedział, odwiedził, napisał. Zanim zabłysł rewolwr Wisławy Szymborskiej swoje bukiety układał Tuwim, Gombrowicz napisał dużo, a i tak wszyscy do znudzenia cytują jeden kawałek "Ferdydurke", Norwid opiewał Bema rapsodem. Byli Słowacki i Mickiewicz, Naruszewicz i Krasicki, Morsztyn i Sarbiewski. Ten ostatni pewnie z wysokości poezji doskonałej ironicznie zerkał na twórców Odrodzenia, składających rymy w krzepnącej polskiej mowie. Poeta na sekretarskiej synekurze siedział w tych samych salach, co Jan Długosz, który w poszukiwaniu wiedzy i inspiracji trzymał w rękach rozpadającą się kronikę pewnego nieznanego z imienia mnicha.

O! A przed tym mnichem jednak nie było nikogo.


Za Kromerem nazywamy go Gallem. XVI-wieczny dziejopisarz jako pierwszy stwierdził, że autor najstarszej polskiej kroniki musiał być Francuzem. Od tego czasu zrodziło się kilka fascynujących hipotez; galloznawstwo to osobna dziedzina wiedzy, dotykająca odległych krajów i epok, bohaterów i języków. Szkoda, że tak mało jest w szkole czasu na prawdziwe historyczne zagadki kryminalne; lukę wypełnia dość tania w mojej opinii sensacyjność "Gry o tron" i tym podobnych dziełek.


O pochodzenie Anonima naukowe spory trwają od lat. Na pewno nie był z Polski. Chciałoby się napisać: na pewno nie był Polakiem, ale mowa przecież o XII wieku. Polaków wtedy po prostu nie ma, tak samo jak nie ma jeszcze innych narodów w dzisiejszym rozumieniu. Kronikarz Bolesława III pisze wprost, że podjął się tak wielkiego dzieła nie w tym celu, aby chlubić się swoją ojczyzną lub rodzicami, będąc wśród was cudzoziemskim pielgrzymem1. Prof. Labuda wyciągał z tego wnioski o wygnaniu skądś Galla, ale to chyba jednak przesada. Sporo łączy go z Węgrami, wyraźna niechęć oddziela od Czech, nieco mniej wyraźna od Niemiec (tu za to są calkiem spore braki w wiedzy). Tropy zawarte w samej kronice wiodą czytelnika "Kroniki polskiej" na południe Francji. Zajrzyjmy do jednego z najsłynniejszych fragmentów dzieła, do opisu cudownych narodzin księcia Bolesława III Krzywoustego.


Przyszli rodzice chłopca nie mieli mianowicie jeszcze wtedy potomstwa; gorliwie oddawali się postom i modlitwom2, rozdając hojne jałmużny biednym, ażeby Bóg wszechmogący - który bezpłodnym matkom pozwala cieszyć się synami, który Zachariaszowi dał Chrzciciela i otworzył łono Sary, aby potomstwem Abrahamowym ubłogosławić wszystkie narody - dał im takiego syna i dziedzica, który by Boga się bał, wywyższał Kościół święty, czynił sprawiedliwość i rządził królestwem polskim ku chwale Bożej i szczęściu narodu.

Kiedy tak bez przerwy tym byli zajęci, przystąpił do niech biskup polski Franko (...) "Jest - rzecze - pewien święty na ziemi francuskiej, ku południowi, koło Marsylii, gdzie Rodan wpada do morza - ziemia zwie się Prowansją, a święty Idzim - ma on tak wielkie wobec Boga zasługi, że każdy, kto pobożnie mu zaufa i czci jego pamięć, jeżeli poprosi go o coś, z pewnością to otrzyma (...)"


Roku Pańskiego 1085 książę Władysław Herman i księżna Judyta wysłali poselstwo do dalekiej Prowansji:

Posłowie dary oddają,
Mnisi dzięki im składają;
Cel podróży swej podają
Oraz prośby przedstawiają.

Wtedy mnisi trzy dni całe
Pościli na Bożą chwałę;
A za postu ich przyczyną
Matka wnet poczęła syna!

I tak urodził się Gallowy pracodawca, książę Bolesław III Krzywousty.


Gall nie jest największym kronikarzem polskiego średniowiecza (Długosz, oczywiście), nie jest największym polskim pisarzem (nic nie napiszę, żeby się nie narazić) czy postacią, bez której nie znalibyśmy swojej historii (tu mógłby być żart o Bieszku). Ale był pierwszy - i pierwszeństwo to wywalczył sporą odwagą i ciekawością, która przyciągnęła go z daleka (z Francji? a może jednak z Wenecji? będzie o tym jeszcze mowa) na Węgry, a potem do Polski. Moja styczniowa wycieczka kolejowa była też wycieczką do trzech miejsc powiązanych z Gallem. Jedno z nich, węgierskie Somogyvár jest niemal pewne. W końcu Gall jeden, jedyny raz pisze, że był czegoś świadkiem, i najpewniej był wtedy w Somogyvár właśnie. Drugie opiera się o coraz popularniejszą i mocniejszą teorię, jakoby Gall był z Wenecji. Trzecie wreszcie to Saint-Gilles.


Nie miałem na razie czasu, by oddać hołd kronikarzowi pieszą drogą z prowansalskiego Saint-Gilles, od grobu św. Idziego, do Krakowa. Kto wie, może w przyszłości? Postanowiłem to na razie zrobić choć symbolicznie. Z Vauvert przez pokryte winnicami i pastwiskami wzgórza do Saint-Gilles jest osiemnaście kilometrów. Gdy ruszałem z Warszawy, nie miałem pojęcia, jaka będzie pogoda (tak samo było z Abantos). Była fantastyczna: mimo stycznia panowała najpiękniejsza wiosna, choć bez lawendy. Szedłem wzdłuż Via Tolosana, starodawnego szlaku pielgrzymiego. Ku zachodowi wędrowali pielgrzymi do świętego Jakuba, do Composteli. Na wschód szło się do Rzymu. Ja właśnie szedłem ku wschodowi, pod wspaniałym niebem Prowansji. 


Szlak wił się, zapadał w głęboko wcięte wąwozy i wynosił na wzgórza, górujące nad lśniącymi w oddali bagnami Camargue. Część drogi pokonałem idąc szlakiem wzdłuż kanału nazwanego imieniem Philippe'a Lamoura, jednego z wielkich modernizatorów powojennej Francji. Mogę sobie tylko wyobrażać, jak wspaniale pachną śródziemnomorskie zagajniki w upalny letni dzień. W styczniu ich woń była tylko lekko wyczuwalna.


Późnym popołudniem wchodziłem do Saint-Gilles, miasta wyrosłego wokół sławnego benedyktyńskiego opactwa. Według tak zwanej hipotezy francuskiej, zawartej w samym określeniu "Gall", stąd w daleką drogę na Wschód wyruszył nieznany nam z imienia mnich. Ciekawe, czy rzeczywiście był tutaj? Czy już wtedy, kiedy z dalekiego, półdzikiego kraju przybyło poselstwo prosić o modlitwę w intencji narodzin dziecka?


W Saint-Gilles, przy cichej o tej porze roku przystani jachtów przenocowałem. Zaraz po śniadaniu wyruszyłem do serca miasta - wyrosłego na grobie św. Idziego benedyktyńskiego opactwa.


1 - przedmowa do III księgi "Kroniki polskiej"; ten i inne cytaty w tłumaczeniu Grodeckiego i Plezi. Anonim tzw. Gall, "Kronika polska", przeł. Roman Grodecki, oprac. Marian Plezia, Wrocław 1982. W tym wydaniu Czytelnik znajdzie wiele informacji na temat samego dzieła. Oczywiście, w dziedzinie galloznawstwa (gallologii?) wydano od XIX wieku niezliczone prace. Do najciekawszych i najnowszych, starających się dowieść weneckiego pochodzenia kronikarza należą prace prof. Tomasza Jasińskiego
2 - jak słusznie zauważył anonimowy, ołówkowy komentator Galla w jednym z egzemplarzy w warszawskim BUWie: "może gdyby mniej pościli, a więcej robili innych rzeczy, szybciej mieliby syna"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz