czwartek, 14 września 2017

Spacer reformacyjny: trasa

Teraz, kiedy najważniejsze przemyślenia zostały już napisane i opublikowane - zapraszam serdecznie do lektury poprzednich tekstów - przyszedł czas na bardziej turystyczne omówienie tegorocznej letniej wycieczki. Część tego tekstu jest odpowiedzią na pytania, jakie otrzymywałem w trakcie wycieczki i już po niej. Zacznijmy od poglądowej mapki.


Jak możecie zobaczyć, moja trasa nie była prostą linią łączącą Sandomierz z Wittenbergą. Oczywiście, maszerowanie po takiej prostej miałoby sporo uroku. Stanisław Grodziski w swojej "Rzeczypospolitej Krakowskiej" przytacza historię księdza Andrzeja Trzcińskiego, który miał ponoć taką właśnie odbyć wędrówkę: "szedł z Krakowa do Karlsbadu z kompasem w ręku, dla prostej drogi, nie uważając na góry, lasy, wody"1. Wolałem jednak podejście bardziej klasyczne, a więc wyznaczenie marszruty łączącej miejsca i rejony zarówno ciekawe, jak piękne. Chodziło też o połączenie kropek polskiej Reformacji. Stąd sięgający daleko na południe łuk.

Moja trasa dzieliła się na trzy odcinki. Pierwszym był ten małopolski, od Sandomierza do Bielska-Białej (a dokładniej do rzeki Białej). Drugim śląski, od Bielska do Leśnej. Tu znalazły się dwa odcinki górskie (od Bielska przez Szyndzielnię, Równicę, Czantorię do Cieszyna oraz przez pasmo Pradziada) i najbardziej na południe wysunięty punkt trasy (Zakamień nad Nydkiem). Trzeci odcinek biegł przez Łużyce i Saksonię z małą domieszką Czech - od Leśnej do Wittenbergi. W kategorii pouczających ciekawostek pozwolę sobie dodać, że rozpiętość równoleżnikowa mojej trasy wyniosła nieco ponad 9 stopni, czyli 1/40 obwodu Ziemi. Bęc.  

Mojej drodze przez podsudeckie śląskie równiny towarzyszyły żniwa

Mimo najszczerszych chęci nie udało mi się uniknąć chodzenia szosami. Niestety, polne drogi i leśne dukty rzadko prowadzą ku konkretnym miejscowościom. Częściej łączą się i dzielą, zanikają, wyprowadzają na manowce. Oczywiście, łatwiej byłoby, gdybym miał dla całej trasy dokładne mapy topograficzne. Trudno mi jednak sobie wyobrazić ich wagę. [Ha, że tak zapiszę czytając ten tekst cztery lata później! Wyszło na to, że spokojnie można mieć mapy topograficzne w komórce. Dopisałem 28.4.2021] W efekcie mniej więcej jedną trzecią drogi przeszedłem szosami, jedną trzecią drogami polnymi, jedną trzecią ścieżkami dla pieszych i rowerzystów. Szczególnie imponującym przedsięwzięciem jest niemiecki Elberadweg, czyli Szlak Rowerowy Łaby. Mogę go na pewno polecić wszystkim rowerowym Czytelnikom.

Dla całej trasy, w czasie której wypadły cztery dni odpoczynku średnia dziennego przejścia wyniosła nieco ponad 24 kilometry. Jestem z tego wyniku bardzo zadowolony, szczególnie gdy wezmę pod uwagę ile udało mi się po drodze zwiedzić i z iloma ciekawymi ludźmi spotkać. Rekordowy przemarsz wyniósł 41 kilometrów i miał miejsce w dniu, w którym wszedłem na Pradziada i przez Jesionik dotarłem do Żulowej. Niewiele różnił się od tego wynik z ostatnich dni mojej trasy: spiesząc do Wittenbergi pokonałem we czwartek, piątek, sobotę i niedzielny poranek ponad 120 kilometrów. Finałem, jak pamiętacie, było nabożeństwo o 10 w Kościele Zamkowym, poprzedzone kawą i plackiem ze śliwkami.

Statek wycieczkowy "Viking Beyla" zbliża się do zamku Hirschstein w drodze w dół Łaby. Choć dzikość polskich rzek ma wiele zalet, wędrówka nad Łabą uświadamia też wady: takiego rejsu po Wiśle nigdy nie odbędziemy

Poza nielicznymi wyjątkami nie rezerwowałem noclegów wcześniej, zdając się na łut szczęścia albo konieczność rozstawienia namiotu. Bardzo chwalę sobie to rozwiązanie, dzięki któremu nie byłem np. zmuszony iść jeszcze kilku kilometrów do miejsca umówionego zbyt daleko noclegu lub marnować czasu, jeżeli nocleg załatwiłem sobie zbyt wcześnie.

(reklama) Całą drogę przeszedłem w niskich, skórzanych butach Wojasa (koniec reklamy). Serdecznie polecam. Wiem oczywiście, że według powszechnego poglądu takie trasy, a już szczególnie pielgrzymki powinno się odbywać w sandałach. Mam całkowicie odmienne zdanie. Sandały uważam za obuwie mało praktyczne, nie chroniące odpowiednio przed obtarciami czy skaleczeniami. Co zabawne, wiele osób, z którymi rozmawiałem wspominało swoje pielgrzymki i mówiło, jak źle im się szło w sandałach - jednocześnie zaś dziwiło się, że ja swoją trasę pokonuję w grubych, turystycznych butach. Cóż, tradycja to tradycja.

Do zobaczenia!


1 - Grodziski Stanisław, "Rzeczpopolita Krakowska. Jej lata i ludzie", Kraków 2012, s. 107

2 komentarze:

  1. W sumie to skoniciłeś sprawę z tym tytułem :)
    To był marsz reformacyjny, nie żaden spacer!

    Należy Ci się medal za pomysł i realizację (bo rower aż się prosił, szczególnie jakiś szerokooponowiec, co po ścieżkach i drogach polnych frunie jak kuropatwa z wiatrem), bo tej długości trasa pieszo to zupełnie inna półka trudności. No i jeszcze więcej czasu na przemyślenia...

    OdpowiedzUsuń