wtorek, 16 maja 2023

Wschody słońca, cz. 53. Monte Tremezzo, cz. 1

Gdy oglądałem pierwsze parę razy wschody słońca na Babiej Górze, wrażenia miałem raczej umiarkowane. Niby wiadomo, że to nie jakiś genius loci decyduje o położeniu chmur i przejrzystości powietrza, i nie jest tak, że na Turbaczu ładnie, a na Babiej brzydko; niemniej, przy którymś umiarkowanie udanym podejściu zacząłem podejrzewać Babią o jakieś solarne blagierstwo. Potem się odmieniło, i cały ten opis służy głównie temu, żeby zakląć bliskie mi szczyty Alp, żeby wreszcie pozwoliły mi obejrzeć poranne widowisko w całej okazałości.

Dwa tygodnie temu wybrałem się już po raz czwarty w Alpy na wschód słońca. Pierwszy raz był w lipcu, na Sattelbergu w Alpach Stubeiskich (link tutaj); drugi w październiku, na Palanzone (link tutaj); trzeci w marcu na Monte San Primo (link tutaj), oba w Triangolo Lariano w Prealpach Luganeńskich. Wszystkie raczej pochmurne. Teraz nie było inaczej, i może dlatego zapraszam bardziej na relację z wieczorno-porannej wycieczki, a nie na oglądanie wschodu słońca. Moim celem było Monte Tremezzo, wysoki na 1700 metrów szczyt górujący od zachodu nad środkową częścią jeziora Como.

To widok z Monte Colmegnone, z początku kwietnia. Patrzymy na północ, mniej-więcej wzdłuż osi wyznczonej przez rynnę jeziora Como. Znaczną część drugiego planu zajmuje wysoki masyw, pozbawiony w szczytowej części lasu - z wyjątkiem charakterystycznego, ciemnego placka świerków. To właśnie Tremezzo.

Już tradycyjnie, mapka. Droga w górę to ta linia na wschodzie, czyli po prawej. To kolejna wycieczka z dużym podejściem, być może zresztą dla mnie rekordowym. Jezioro Como leży nieco poniżej 200 metrów nad poziomem morza, więc na Tremezzo jest co najmniej 1500 metrów podejścia. Dużo więcej nie, ale jednak po drodze szedłem też kawałek nierównym trawersem, i przeszedłem przez Monte Crocione, skąd kawałek trzeba było zejść w dół. Sądzę więc, że w drodze na Tremezzo musiałem pokonać około 1550 metrów podejścia, z czego dumny jestem niesłychanie.


Allora! Skoro wschód słońca spektakularny nie będzie, to Wam zamiast tego opowiem w dwóch częściach o całej wycieczce. Po południu 28 kwietnia dojechałem autobusem do Mezzegry. O miejscu startu, i trochę też o celu wycieczki zadecydowała data. Bo cóż to za "fatto storico, 28.4.1945"?

Otóż w tej bramie włoscy partyzanci rozstrzelali Mussoliniego i jego kochankę. Ja niezmiennie jestem przeciwko karze śmierci, i jeszcze bardziej przeciwko karaniu bez sądu. Ale cóż, sic semper tyrannis.

Z jednej strony ołtarzyk z rocznicowymi kwiatami...

...z drugiej tablica pochwalna. Z tym zakończeniem reżimu faszystowskiego przez ruch oporu to w znacznej mierze mitologia. Był sam koniec wojny, Alianci kończyli wyzwolenie północnych Włoch, a Mussolini uciekał do Szwajcarii, będąc przez ostatnie półtora roku życia marionetką w niemieckich rękach. Jednak rola ruchu oporu w obaleniu faszyzmu i wyzwoleniu północnych Włoch to ważny element włoskiej narodowej mitologii.

Wiosenny obrazek komaskański.

Nie mogę napisać, że nad Mezzegrą góruje kościół, bo góruje Monte Tremezzo. Ale wśród budynków jednak wyróżnia się barokowy kościół, uwaga, świętego Abundiusza. Abundiusz był biskupem Como w V wieku, i jednym z niezliczonych lokalnych świętych włoskich. Z przodu widać pomnik Alpini, czyli górskich żołnierzy włoskiej armii, a z prawej stromy romańskie pozostałości dawniejszego kościoła. Tutaj w co drugim miasteczku jest romański kościół...

To spojrzenie na pomnik z drugiej strony, a przy okazji na masywy Triangolo Lariano po drugiej stronie jeziora.

Prognoza była taka sobie. I rzeczywiście, bezchmurne przez większość dnia niebo zaczęło się powoli zasnuwać chmurami, a ostre dotąd zarysy okolicznych szczytów rozmywały się. Wycieczka to jednak wycieczka, nie tylko o wschód słońca chodzi, szedłem więc dalej.

Początek wycieczki był typowy: długie podejście bardzo stromą, umocnioną drogą, łączącą miejscowość nad brzegiem z przysiółkami powyżej.


Żeby tędy wjechać, potrzebny jest samochód nie tylko o mocnym silniku, ale chyba przede wszystkim bardzo mały i zwrotny. Tu akurat coś nowoczesnego, dużo częściej widuje się na zboczach stare fiaty panda.

Z moich dotychczasowych obserwacji wynika, że wśród tych górskich przysiółków na dom używany - zazwyczaj sezonowo - przypada przynajmniej jeden opuszczony. Ale nawet te opuszczone utrzymane są zazwyczaj w jako takim porządku. W tym przysiółku było bardzo sympatyczne źródełko, zabezpieczone kratą dla ochrony przed zwierzętami i śmieciami.

Zagadką jest dla mnie ta budowla, położona jeszcze wyżej, przy pojedynczym domu i kilku ruinach. Do środka prowadzą drzwi, a w środku jest głęboki na kilka metrów szyb i schody. Pierwsze skojarzenie to schron ze strzelnicami skierowanymi w różne strony świata. Na Tremezzo i w jego masywie jest dużo umocnień z pierwszej wojny światowej, zobaczycie je w następnej części. Ale ten okrągły obiekt nie pasuje do nich ani położeniem (tamte miały bronić granicy ze Szwajcarią, a to jest od wschodu, ponad "swoim" jeziorem Como), ani starannością wykonania. Jakiś skład? Lodownia z odpowiednią wentylacją? Burraia, czyli skład na masło? A może jednak schron, ale partyzancki? Pytania są zupełnie nieretoryczne, więc kto ma pomysł, niech pisze.

Umocniona droga doprowadziła mnie do przysiółka Ossino. Niedługo później musiałem już włączyć latarkę.

Jeszcze ostatnie przed ciemnościami i wejściem w las spojrzenie na jezioro. Widać Isolę Comacinę, z lewej grzbiet San Primo, a w głębi masyw Colmegnone i Sasso Gordona w głębi.

Ciemność ciemnością, ale nastrojowy w nieczytelności widok skalnego szlaku musi być. A, tam po prawej stronie jest tajemnicze wejścia, ale pozwoliłem sobie nie eksplorować.

To nic nie pokazujące zdjęcie jest konieczne, żeby wspomnieć o Linii Cadorny. W czasie pierwszej wojny światowej Włosi zabrali się za umacnianie granicy ze Szwajcarią. Po co, skoro Szwajcaria była neutralna? Zdaje się, że obawiano się trochę, że niemiecka większość może jednak wybrać nacjonalistyczną gorączkę zamiast neutralności, albo że Niemcy przeprowadzą inwazję Szwajcarii, by z jej terytorium uderzyć na Francję i Włochy. Obie opcje wydają mi się - a trochę się w dziejach pierwszej wojny światowej orientuję - bardzo mało prawdopodobne. Niemniej, głównie w latach 1916-17 zbudowano kilkadziesiąt pozycji artyleryjskich, schrony, okopy, często położone w trudno dostępnym, górskim terenie. Żeby ten teren udostępnić, pobudowano też drogi i ścieżki. Jedną taką ścieżką, elegancko wyciętą kolejnymi zakosami w skalistych zboczach Tremezzo wspinałem się na górę. Gdyby nie pora, nadłożyłbym trochę drogi, żeby zobaczyć Galleria del Tremezzo - tunel wykuty w skalnej ścianie, by umożliwić żołnierzom łatwe docieranie na grzbiet.

A propos, pamiętacie pieszy tunel wykuty przez KČST/KČT? Było o nim tutaj.

Kilkanaście zakosów później, około dziesiątej wyszedłem na porastające najwyższą część masywu hale. Gwiazd było już niewiele, ale za to wrażenie robiły rozświetlone miasteczkami brzegi Como, położone ponad kilometr niżej. Pośrodku zdjęcia można łatwo rozpoznać zbieg dwóch ramion jeziora, i miasteczko Bellagio na cyplu Triangolo Lariano.


Ostatni odcinek podejścia był zaskakująco stromy. Czułem się trochę, jakbym wspinał po trawiastej drabinie, choć to pewnie w dużej mierze wrażenie wynikające z ciemności i zmęczenia. Około w pół do jedenastej byłem na szczycie Monte Crocione, jakieś pół godziny od sąsiedniego Tremezzo. Pozostawało już tylko znaleźć sobie miłe miejsce na kilkugodzinny biwak.

Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz