sobota, 30 stycznia 2021

Jeszcze sławetniejsza wyprawa wzdłuż drugiej Smródki. Cz. 3, to jest kierunek - północ!

W Mrokowie Utrata zbliża się na kilkaset kroków do krajowej siódemki i, najwyraźniej zniechęcona dobiegającym stamtąd hukiem aut skręca i kieruje się na północ. W trzecim odcinku naszej wspólnej jeszcze sławetniejszej wyprawy będziemy jej w tej drodze towarzyszyć, aż do zalewu w Komorowie. Ruszajmy!

Tu skończyliśmy z Jackiem Dudą pierwszy odcinek naszego spaceru (w końcu grudnia) i stąd dwa tygodnie później zaczęliśmy kolejny. Zaczęło się z komplikacjami, bo trzeba było pomóc w odpaleniu auta, które odpalić nie chciało. Na szczęście okazało się, że Mroków pełen jest ludzi sympatycznych i pomocnych, a przy okazji również kompetentnych mechanicznie. Przy moście w Mrokowie - chyba pierwszym, przy którym widnieje drogowa tabliczka z nazwą rzeki - są dwie historyczne atrakcje. Pierwszą jest kamień upamiętniający postawioną w 1938 roku łaźnię wiejską, która "była jednym z pierwszych takich obiektów w ówczesnej Polsce". Chodziło chyba o upamiętnienie pierwszej łaźni, którą postawiono i zarządzano wspólnie, nie tego, że w ogóle się w tej okolicy wcześniej nie myto. Ale obawiam się, że podkreślono raczej - jakby to napisać delikatnie? - niewysoki poziom rozwoju i niewysoki poziom higieny ówczesnej środkowopolskiej wsi.

Po drugiej stronie ulicy jest taka pouczająca instalacja: cytat z Piłsudskiego na jakimś rozsypującym się stelażu, obok zarośniętej i równie rozsypującej się przyczepy kempingowej. "Siri, wygeneruj Polskę".


I ruszyliśmy! Utrata, jak widać, także na tym odcinku jest od dawien dawna uregulowana. Do tej pory widzieliśmy tylko niewielkie kawałki Utraty półdzikiej. Czemu półdzikiej, a nie dzikiej? Myślę, że tam, gdzie sobie pięknie meandruje (np. między Ojrzanowem a Krakowianami) też była kiedyś przekopana, tylko po jakimś czasie z tej regulacji się wyrwała.

Nad rzeką założono niezliczone stawy. Te obejrzałem rano, gdy szedłem od przystanku autobusowego w Kosowie na miejsce zbiórki. 

Dopiero teraz do mnie dotarło, do ilu wybornych żartów prowadzi fakt, że z Warszawy można dojechać podmiejskim autobusem do Kosowa.


Na dobry początek, zaraz po ruszeniu z Mrokowa uparłem się nieco pochaszczować. Chaszczowaliśmy więc kilkaset metrów, płosząc w kółko te same kaczki, które nieco zirytowane ulatywały sobie wciąż po kilkanaście metrów. Na lewym brzegu Utraty stawy...


...na prawym domy i gospodarstwa. Niektóre całkiem odwrócone od rzeki, inne dochodzące do niej pięknym, zadbanym trawnikiem. Skończyło się tak, jak się w zasadzie skończyć musiało - po jakimś czasie iść dalej już się nie dało, więc musieliśmy wrócić do drogi. A tam płot! Przedarliśmy się jakoś przez kolejne posesje, głośno przepraszając nieobecnych właścicieli, aż szczęśliwie znaleźliśmy otwartą furtkę.


I tak sobie szliśmy dalej na północ, mając Utratę wciąż w zasięgu wzroku. Z jednej strony pola i rzeka...


...z drugiej sławne podwarszawskie Czajnatałn: centrum handlowe w Wólce Kosowskiej, mazowieckie praźródło dalekowschodniej żywności i plastiku.


A wśród tego wszystkiego ostała się taka stareńka chałupa. Gdzieś przy tej samej ulicy jest też - według mapy i rejestru zabytków - dwór z parkiem, ale nie udało nam się go zobaczyć.


Za Wólką Kosowską robi się trochę przestrzenniej w obu kierunkach: widać antenę radiostacji w Łazach, tradycyjnie nazywanej radiostacją w Raszynie.


Styczniowe podtopienie nadutrackie.


W Walendowie Utrata wygląda tak: też uregulowana, ale jakby nieco mniej prosta.


A jak się rozejrzeć uważnie, to można wypatrzeć czaplę. A, właśnie - w następnym artykule będzie dużo żurawi, choć nie w Polsce. To się chyba nazywa "teaser"?


W Walendowie jest też taka rogata kapliczka.


Ale jest też solidny kościół: raptem drugi (po żelechowskim) na naszej trasie, do tego pierwszy klasztorny. 


W Walendowie od końca XIX wieku urzędują Siostry Matki Bożej Miłosierdzia, znane pewnie wielu z Was z krakowskich Łagiewnik. Kościół-kaplica powstał w latach 30-tych. Prezentuje się na tyle dobrze, że widząc go z tyłu, przez dłuższą chwilę zastanawialiśmy się z Jackiem, czy nie jest to jednak zabytek którejś z wcześniejszych epok. A, i była tutaj parę razy św. Faustyna Kowalska. Dla jednych wybitna mistyczka, dla drugich - bardzo prosta, ledwo wykształcona osoba, borykająca się z problemami psychicznymi. W każdym razie, skoro sama jej postać i jej "Dzienniczek" stały się jednym z najważniejszych elementów współczesnego polskiego katolicyzmu, warto wiedzieć, że i nad Utratą jest związane z tą osobą miejsce. A, kto chce sobie sprawdzić, co takiego o Walendowie zapisała w "Dzienniczku" św. Faustyna, może skorzystać z wygodnej wyszukiwarki, dostępnej tutaj.


Z innej beczki jest postawione kawałek dalej osiedle "Ventana". Oczywiście przez "V", oczywiście grodzone, oczywiście w pałacowym stylu i oczywiście "15 minut od Warszawy". W sobotę przed południem da się teoretycznie zrobić trasę stąd pod Rotundę w 23 minuty. W godzinach szczytu ten czas jest "nieco" dłuższy. 


Nowobogackie osiedle jest, trzeba przyznać, pięknie położone. Z jednej strony, za drogą, Lasy Sękocińskie, z drugiej Utrata i ogromny kompleks stawów. Trudno stwierdzić, czy to na zdjęciu to jeszcze Utrata, czy już nie; przy okazji, wpada tu do niej strumień płynący od strony Łazów.


Wspomniane stawy naprawdę są wielkie, zajmują coś koło sześćdziesięciu hektarów. Tak wielki teren wymaga bacznego oka, a co pomaga bacznemu oku lepiej, niż latarnia morska? No dobra, to nie jest prawdziwa latarnia morska, ale tak wygląda. Kto nie wierzy i podejrzewa z mojej strony mistyfikację, może to miejsce obejrzeć na mapach gugla


Utrata uniknęła spotkania z szosą krakowską, ale tego z "Gierkówką" już uniknąć się nie dało. Nasza bohaterka płynie wśród stawów prosto na jedną z najbardziej ruchliwych polskich szos. Chcieliśmy jej w tej drodze towarzyszyć, ale prosto nie było: jak dotrzeć pod drogę wśród skomplikowanego węzła?


Mieliśmy w tym dotarciu konkretny poznawczy interes. Według mapy Compassu wśród stawów powinien znajdować się nepomuk - czyli towarzysząca tysiącom środkowoeuropejskich mostów figura św. Jana Nepomucena. Pracownicy stawów nic o tym nie wiedzieli, ale chcieliśmy zerknąć sami. Z wiaduktu nad "ósemką" nic nie dało się zobaczyć.


Jedno się udało: przedostaliśmy się najpierw wiaduktem na drugą stronę "Gierkówki", potem dotarliśmy do mostku nad Utratą i pod nim wróciliśmy na stronę pierwszą. 


Ale drugie się już nie udało. Choć z wału i zamykającego stawy jazu rozciąga się piękny widok, św. Jana Nepomucena najwyraźniej tu nie ma. Czy ktoś coś może na ten temat wie?


Tymczasem trzeba było iść dalej, bo dzień krótki, a droga daleka. Utrata biegnie na północ na tyłach centrum handlowego "Maximus".


I, jak widać, ma całkiem solidną, wznoszącą się na jakieś dwa metry nad poziom rzeki skarpę na prawym. Nieco dalej skarpa przestała być już tak wysoka, a nasza droga była momentami całkiem poważnie podtopiona.


Na moście drogi z Paszkowa do Strzeniówki natrafiliśmy po raz pierwszy na znak szlaku wodnego Utraty. Skąd liczone są kilometry, nie mam pojęcia: niecałe dwa kilometry za nami jest wspomniany jaz i stawy, przez które - chyba? - przepływać się kajakiem nie da. Również przed nami są bardzo liczne przeszkody, a sama rzeka nie jest tu jeszcze chyba na tyle solidna, by regularnie odbywały się nią spływy. Ot, kolejna zagadka.


Z mostu rozciąga się piękny widok na kolejny odcinek doliny Utraty. To jedno z moich miejsc-zaskoczeń na tej trasie: spodziewałem się, że już gdzieś od tego miejsca przedmieścia będą nam towarzyszyć prawie stale, a tu jeszcze długi, otoczony lasami i niewielkimi działkami półdziki obszar.


Mieliśmy problem z wyborem dalszej drogi. Bezpieczniej było iść szlakiem na prawym brzegu, przez widoczny w oddali las. Ale to oddalałoby nas od rzeki. Postanowiliśmy więc iść ścieżką lewym brzegiem, choć obawialiśmy się, czy będzie się dało. Dało się, i tylko momentami trzeba było ostrożniej stawiać kroki, by zachować suche buty do końca wycieczki.


Tymczasem weszliśmy między zabudowę podwarszawskich miejscowości: Pęcic i Komorowa. Na granicy tych dwóch miejscowości leży Zalew Komorowski i tu zrobimy kolejną przerwę.

Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz