środa, 26 lutego 2025

Bieguny Wenecji: ten wschodni, i ten południowy

Był zachodni biegun, był północny biegun, dzisiaj nasza Puchatkowa Wyprawa do Biegunów Wenecji dobiegnie końca. Ruszajmy spod Sant'Alvise do wschodniego i południowego bieguna Wenecji.


One są na drugim końcu miasta, więc ponad pięć kilometrów dalej. Świetna okazja, żeby się nachodzić, ale też przejść znowu przez takie okolice Wenecji, których zupełnie nie znam. Minąłem Madonna dell'Orto...


...Campo dei Mori z jego trzema posągami...


...Fondamento del'Osmarin z jego świętym Wawrzyńcem...


...i wypłynąłem na suchego przestwór bulwaru, ciągnącego się od placu Świętego Marka południową krawędzią Wenecji.


Tu zrobimy przerwę na kącik polityczny. "Draghi spier***aj!". Mario Draghi był poprzednim premierem Włoch, a wcześniej wieloletnim prezesem Europejskiego Banku Centralnego. Czym konkretnie zawinił autorowi napisu, nie wiem, ale to pewnie z czasów jego premierostwa.


A, skoro już przy tym. To zdjęcie zrobiłem parę tygodni wcześniej przy Santa Fosca, ale tak ładnie pasuje do kompletu: "Jeżeli Salvini umrze, szampan; jeżeli nie umrze, Mołotow". W sensie, że koktajl Mołotowa. Matteo Salvini jest obecnie ministrem transportu, jednym z naczelnych eurosceptyków w całej Unii, i zwolennikiem nadania autonomii kolejnym regionom północnych Włoch. W tym wypadku również nie wiem, czym zaskarbił sobie aż taką sympatię autora napisu. Na szczęście, od zakończenia Lat Ołowiu w latach 80-tych takie groźby żyją już głównie w formie graffiti. 


Że w Wenecji jest nieco parków, to wiedziałem - są przecież ogrody Biennale, i jest ten mały park naprzeciwko Santa Lucia. Ale że w Wenecji jest zielony Żoliborz, czy Sadyba, nie miałem pojęcia. Już późnym popołudniem dotarłem na wyspę Sant'Elena, na południowo-wschodni kraniec miasta. Trochę jak Tronchetto, to całkiem współczesny dodatek do Wenecji, bo osuszony (albo podniesiony) w latach 1920-tych. Zbudowano tu piękną dzielnicę mieszkaniową, otoczoną z trzech stron parkiem.


O, spójrzcie chociaż na ten dom, stojący w samym południowo-wschodnim narożniku wyspy i prawie całego miasta. Jest tu tym piękniej, że nie ma, rzecz jasna, ani jednego samochodu.


Jest tu też, uwaga, stadion. Widzicie, jakie są korzyści z takiego szukania biegunów (albo wędrowania wzdłuż smródek)? Ja bym w życiu nie wiedział, że wśród wysp Wenecji jest pełnowymiarowy stadion piłkarski. Według Wikipedii nawet bardzo stary, bo nieprzerwanie używany od 1913 roku.


Gra tu Venezia FC. Mi to zupełnie nic nie mówiło, ale teraz już mogę Was z dumą dobrze poinformowanego informatora poinformować, że grają obecnie w Serie A, czyli są - jeżeli dobrze rozumiem - jedną z 20 najlepszych drużyn Włoch. A w sezonie 1940-41 nawet byli najlepsi. Więc jakbyście chcieli pod wrażeniem kupić jakieś drużynowe memorabilia, to jest sklepik.


A oto i wschodni biegun Wenecji: kościół świętej Heleny. On sobie stał, jak rozumiem, na osobnej wysepce, i dopiero w tych latach 1920-tych dołączył do całej Wenecji. Bardzo ładna gotycka fasada, czego zdjęcie nie oddaje do końca. Ale fryz na górze widać elegancko.


A że fasada kościoła jest nieco odchylona od południka, to dokładniej tym biegunem jest róg fasady po prawej stronie. Dla formalności dodaję, że jestem trzy minuty i czterdzieści dwie sekundy na wschód od biegun zachodniego.


Tak jak przy poprzednich biegunach, Wenecja ma jeszcze kawałek dalej na wschód, choćby w samym kościele, albo jego pięknym wirydarzu (był tu klasztor augustianów).


W wirydarzu nawet byłem, no, ale to nie jest jednak całodobowo, publicznie dostępna przestrzeń.


W sąsiedztwie Sant'Elena jest też liceum wojskowe (marynarskie). Niby liceum, ale wojskowe, więc oczywiście wejść się nie da.


Słońce się już chyliło, ale do południowego bieguna zostało mi kilkaset kroków, bo to też na Sant'Elena.


O, ten narożnik. Tu jestem wyjątkowo blisko właściwego bieguna, bo to ten róg za kanałem, już na terenie wojskowym. W każdym razie: jedna minuta, dwadzieścia siedem sekund na południe od bieguna północnego. Zaskoczyło mnie przy okazji, jak blisko jest stąd do Lido. 


Zrobiłem sobie autoportrety na każdym biegunie, ale ten oto, podsumowujący moją epicką wyprawę publikuję ku estetycznej przyjemności Sz. Czytelników. "Propozycje matrymonialne – tylko w czwartki. Uwaga 1: Poeta Tuwim podobnych zgłoszeń nie przyjmuje..."


Do pociągu do Wiednia miałem jeszcze kilka godzin, a do tego mam węża w kieszeni (jednorazowy bilet na vaporetto kosztuje 9,50), więc niespiesznym krokiem poszedłem na Santa Lucia. A przy okazji mogłem sobie popodziwiać zachód słońca.


Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz