poniedziałek, 13 stycznia 2025

Bieguny Wenecji: wstęp, i ten zachodni

Ach, Wenecja! Wszyscy wiemy, że zatłoczona, że droga, że pułapka na turystów, ale to wciąż jedno z najbardziej niesamowitych miast świata. I choć Mediolan i Wenecję dzieli kawał drogi, to jednak miałem w ostatnim czasie sporo okazji do odwiedzenia tejże niesamowitości. A to oznacza, że mogę już uznać obowiązkowe punkty za odwiedzone, i poszukać czegoś nowego. I tak oto w czasie ostatniego pobytu - przesiadkowym postoju w kolejowej drodze do Polski - postanowiłem, uwaga, odkryć cztery bieguny Wenecji. 


Pomysł wydał mi się o tyle ekscytujący, że przecież Wenecja ma gdzieś końce prawdziwe. Pewnie, każde miasto ma swoje końce, ale dzisiaj granice administracyjne to niewidoczna w terenie linia, za którą są takie same osiedla, i te same autobusy, co przed linią. A tutaj miasto się kończy, i jest woda, i dalej się iść mimo najszczerszych chęci nie da.


Przyjąłem, że chcę znaleźć najdalej w czterech kierunkach wysunięte punkty głównego weneckiego miasta, tego obszaru, dokąd można dojść na piechotę od Świętego Marka czy dworca Santa Lucia. Na piechotę, czyli odrzuciłem niedostępne bez łodzi wyspy takie jak Giudecca (ta na południu) albo Murano (ta na północy), choć należą administracyjnie do tego samego miasta. I, oczywiście, odrzuciłem też Mestre, czyli Wenecję na stałym lądzie: chodziło mi o Wenecję-Wenecję. Szukałem też punktów dostępnych publicznie, całą dobę. Nie robiłem jakiegoś bardzo dokładnego riserczu, więc możliwe, że się gdzieś pomyliłem, ale wyszło mi, że to są te punkty zaznaczone na mapie. I te odwiedziłem, a kto chce w tej znakomitej Puchatkowej wyprawie uczestniczyć, niech dołącza!


Zaczęło się, jak to zazwyczaj, na dworcu Santa Lucia, dokąd przyjechałem pociągiem z Mediolanu. Kiedyś nie załapałem się na papieską kremówkę w Intercity, to teraz przynajmniej dostałem na pokładzie malutkie świąteczne panettone.


Pogoda była piękna, i równie pięknie było widać nieodległe Alpy. Kiedy pierwszy raz za dorosłego życia byłem w Wenecji (w 2018 roku), to byłem wielce ucieszony tym, że było rano trochę-trochę tych Alp widać na horyzoncie. A teraz jak na dłoni. Widok jest z Mostu Konstytucji (Ponte della Costituzione) ponad końcówką Canale Grande, więc na północny zachód: widać pasma wschodnich końcówek Dolomitów i zachodnich krańców Alp Karnickich. 


Zachodni biegun Wenecji nie leży wśród malowniczych kamieniczek, i nie pływają tam gondolierzy. Wenecka malowniczość kończy się zaraz za dworcem Santa Lucia, na Piazzale Roma. To tam da się najdalej dojechać samochodem, docierają tam autobusy i wenecki autobuso-tramwaj: dość dziwaczny wynalazek, pojawiający się w różnych europejskich miastach mimo bycia skrzyżowaniem raczej wszystkich wad autobusów i tramwajów, niż ich zalet. W sumie, czy teraz jeździ, to nie wiem, bo nie widziałem go w ruchu, ale rok temu jeździł.


Nad nieweneckim Piazzale Roma wznosi się gmach również zupełnie niewenecki w charakterze: potężny piętrowy garaż, dzieło międzywojennego racjonalizmu (pamiętacie Casa del Fascio w Como?) - i jednocześnie pamiątka po epoce faszystowskiej, bo to właśnie za Mussoliniego do Wenecji dojechały po nowym Ponte Littorio pierwsze samochody.


O tym, jak dostać się na Tronchetto szybciej - i wcale nie łodzią - będzie jeszcze mowa, ale ja uparłem się iść na piechotę. Dzięki temu mogłem zobaczyć choćby to cudo. Do Wenecji nie pasuje ni cholery, ale to kawał świetnej architektury jest.


Ciekawe, czy w Wenecji mają fejsbukową tablicę ogłoszeń "Płynie śmieciarka"?


Kiedyś zastanawiałem się, czy do Wenecji można dojść albo dojechać na rowerze, więc sobie przy okazji sprawdziłem, że można. 


Zachodni kraniec Wenecji wypełnia zupełnie nieromantyczny port. To nie jest, oczywiście, jakiś wielki port handlowy, bo ten jest na stałym lądzie. Ale jednak przypływają tu promy, statki pasażerskie, do tego gdzieś trzeba zostawić setki samochodów. I właśnie na zachodnim krańcu tego portu leży sobie wyspa Tronchetto, i tam jest zachodni biegun Wenecji.


Tronchetto usypano w latach 1960-tych, żeby powiększyć wenecki port. Zastanawiałem się nawet, czy z tego powodu nie poszukać innego bieguna, ale tak by się można bawić w nieskończoność (tu zawsze się coś dosypuje), więc uznałem, że Wenecja to Wenecja, i już. O, tu możecie zobaczyć południowy kraniec Tronchetto, skąd pływają promy na weneckie Lido (gdzie normalnie jeżdżą samochody). A biegun jest na końcu chodnika po prawej stronie.


Na marginesie. W Google Earth jest dostępne zdjęcie lotnicze z grudnia 1943 roku, pewnie alianckie, pewnie zrobione przez MAPRW (Mediterranean Allied Photo Reconnaissance Wing). Tronchetto jeszcze nie ma - kropka po lewej stronie "pływa w morzu". Jest za to jakiś okręt stojący między Sant'Elena a San Servolo, w prawym dolnym rogu. Nie mam pojęcia, jaki, ale pewnie ktoś już rozpoznał. Jeżeli grudzień 1943 roku, to raczej żaden wojenny, bo już było po zawieszeniu broni, i włoska flota była albo na dnie, albo internowana w Egipcie.


Oto on sam, zachodni biegun Wenecji, 12 stopni, 18 minut, 13 sekund długości geograficznej wschodniej. Żeby tę wenecką współrzędną z czymś powiązać, to tylko dwie minuty od tego południka biwakowałem sobie w 2018 roku w Górnym Palatynacie, a w 2019 roku przeciąłem ten południk dwa razy: na przedmieściach Lipska, i w drodze z czeskiego Aszu do równie czeskiego Chebu.


Dodam jeszcze, że też na Tronchetto, i trochę dalej na zachód budują hotel. Możliwe, że za jakiś czas tam będzie nowy zachodni biegun Wenecji. Nie omieszkam sprawdzić!

Cd. rychło nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz