Cóż to była za Parada!
Do wielkich atrakcji miejskiego kalendarza Saronno należą styczniowe obchody Świętego Antoniego. Mamy tutaj niewielki, dawniej cmentarny kościółek tegoż świętego (była o nim mowa tutaj), a że jest darzony wielką sympatią, to wyrósł wokół niego cały doroczny festiwal Sant'Antonio. Jest polenta, są stroje regionalne, jest ognisko, a przede wszystkim jest Corteo Storico - wielka Parada Historyczna, która w drugą niedzielę stycznia przeszła ku wielkiej uciesze wszystkich ulicami miasta.
Paradę otworzyli Chorąży i Muzycy z Legnano (Sbandieratori e Musici di Legnano). Z tymi "chorążymi", to ja nie wiem za bardzo, bo ci sbandieratori to mają tak w zwyczaju, że oni chorągwi nie trzymają, tylko nimi machają, i je podrzucają. Więc jak macie lepszy pomysł na tłumaczenie, to ja chętnie. Legnano to miasto na zachód od Mediolanu, dumne bardzo z bitwy stoczonej nieopodal w 1176 roku. Liga Lombardzka pobiła wtedy cesarza Fryderyka II Barbarossę, co się potem stało inspirującym patriotycznym symbolem.
Za gośćmi z Legnano szli chorążowie z czterema ważnymi dla regionu sztandarami. Ta akurat to sztandar rodziny Zerbi, zasłużonej dla Saronno, w tym dla kościoła św. Antoniego.
Zaraz za tymi chorążymi piękny czarny koń ciągnął wóz z chorągwią samego kościoła św. Antoniego. To oczywiście dość skromny wóz, ale kiedyś miasta lombardzkie miały takie potężne woziszcza, caroccio (stąd chyba "karoca"?), które były symbolami samodzielności i potęgi miast.
A kto to przyszedł? Tym razem to nie Pan Maruda, tylko sam św. Antoni Opat. Inna sprawa, że chyba taki wczesnośredniowieczny asceta trochę Panem Marudą musiał być.
Ci przemili heroldowie przybyli do nas z Vigevano. Wszyscy znacie kogoś, kto przybył do nas z Vigevano, bo tam się urodziła królowa Bona.
Tak godnie zapowiadani nadjechali panowie Mediolanu. Trochę się pogubiłem, który był który, ale to chyba Matteo II Visconti, pan Mediolanu, który uhonorował Saronno swoim zgonem w naszych skromnych progach w roku 1355.
Dworzanie Viscontich i Sforzów byli nie tylko pięknie ubrani, ale jeszcze wyposażeni w ptactwo.
Piękna Cecilia Gallerani niestety nie raczyła spojrzeć w moją stronę. Z żalem odnotowałem, że ta wielka przyjaciółka artystów i pisarzy, a przy tym kochanka księcia Ludovico Sforzy, nie miała na rękach ozdoby dość oczywistej - gronostaja.
Za książęcym dworem maszerowali dobosze z Ferno.
Potem były wojny włoskie: ponad pół wieku krwawego mordobicia o panowanie we Włoszech, a przy okazji dominację w całej zachodniej Europie. W Paradzie nie mogło zabraknąć szwajcarskich wojaków, którzy pod wodzą kardynała Matthäusa Schinera, biskupa Sion, a przy okazji całkiem znanego wodza walczyli w bojach w Lombardii i Piemoncie. Bycie biskupem obfitowało wtedy, jak widać, w szerokie rozrywki. Węgierscy biskupi bawili się pod Mohaczem tak pysznie, że zginęło ich tam w bitwie z Turkami siedmiu.
Po szwajcarskich wojakach szedł włoski kler. To znaczy, mi się zdaje, że tam nie było prawdziwych księży ani trochę, ale wyglądali bardzo księżowsko.
Najpierw niesiono czczoną bardzo przez saroneńczyków figurę świętego Antoniego. Z prosiaczkiem, oczywiście.
A tu zaszczycił nam sam św. Karol Boromeusz. Życzliwie spoglądał na wiwatujących biedaków; zawsze mi się wydawało, że bycie wielkim dobroczyńcą jest dość łatwe, jak się pochodzi z najbogatszego rodu Lombardii.
Z nazwaniem tego pana miałem przez chwilę problem, ale potem się zorientowałem, że "i Lanzichenecchi" z broszurki z programem to przecież zwłoszczeni "landsknechci". Niemieccy pikinierzy zapowiadali część Parady poświęconą epidemii dżumy, bo to właśnie takie oddziały przywlokły w 1630 roku, w czasie wojny trzydziestoletniej, chyba najgorszą epidemię w historii Mediolanu.
Teraz moja ulubiona część: dżuma.
No, to oczywiście nie jest samo w sobie zupełnie śmieszne, że w 1630 roku była straszna epidemia dżumy (ta sama, o której wspomniałem tutaj). Ale już to, że gromadka naszych sąsiadów doskonale przedstawia grupę saroneńczyków umierających na dżumę, to już jest śmieszne znakomicie. Pan po prawej - ten w białym - wyznaje chyba zasadę, że aktor przygotowuje się do roli całym życiem (to jest chyba Metoda Stanisławskiego), bo na co dzień chodzi nieco podobnie.
Ostatni zespół chorążych przyjechał do nas z Somma Lombardo. To jest koło lotniska Malpensa.
Potem było wędrowne muzeum etnograficzne. A więc ludzie przybywający na cotygodniowy targ (teraz jest we środy, polecam). Z królikami...
...warzywami...
...i nadmiarem alkoholu. Tak, to jest rekonstrukcja XIX-wiecznego pijaństwa. Takie rekonstrukcje historyczne to ja szanuję.
Byli też zawodzący religijne pieśni pielgrzymi jadący do sanktuarium. Za tą częścią Parady była taka myśl, że oni reprezentują kolejne pory roku, ale nie bardzo umiem to pokazać zdjęciami.
Wreszcie eleganccy państwo rodem z powieści Alessandro Manzoniego...
...i damy całkiem już międzywojenne.
Przemarszu Balilli nie było.
Ostatnimi uczestnikami Parady były orkiestry. Taka bardzo miejska...
...i taka bardziej górska. Ci ostatni to grupa "I Pedar". Na nich się, niestety, skończyło. Łącznie w Paradzie brało udział 600 osób.
Paradę zamykał wynalazek XXI-wieczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz