poniedziałek, 17 stycznia 2022

W poprzek Puszczy. Cz. 2, od Roztoki do Cisowego

Ruszajmy dalej na półmroczny spacer przez Puszczę Kampinoską. Przypominam i wyjaśniam, że to rozłożona na trzy odcinki relacja z sylwestrowo-noworocznego przejścia czerwonym szlakiem z Dziekanowa Leśnego do Brochowa.


W poprzednim odcinku dotarliśmy do Roztoki, czyli do miejsca, gdzie czerwony szlak przechodzi przez ruchliwą i niebezpieczną szosę wojewódzką nr 579. To jedyna przecinająca Puszczę droga o znaczeniu większym, niż lokalne. W tym samym miejscu szlak przekracza też widoczny na zdjęciu Kanał Zaborowski. Od tego miejsca znowu spada moja średnia frekwencja na kolejnych odcinkach szlaku: od Dziekanowa do Karczmiska każdy odcinek pokonałem po kilkadziesiąt razy, potem po kilkanaście razy. Od Roztoki do aż do Krzywej Góry ten wynik wynosi już tylko kilka razy.


Odcinek zaraz za Roztoką jest dość dziwny. Żeby nie prowadzić poboczem szosy, szlak biegnie kawałek na zachód...


...potem zakosami leśnych dróg robi koło...


...i wraca do szosy, zaledwie kilkaset metrów od parkingu w Roztoce. Wiadomo, że nie chodzi o to, by wędrować najkrótszymi drogami - ale i tak dziwnie.


Następny odcinek szlaku biegnie przez Dużą Górę. To oczywiście kolejna wydma. Porasta ją monotonny, ale pięknie przestrzenny las sosnowy. 


Nagle - bagna. Oba pasy wydmowe - ten południowy, na którym jesteśmy, i ten północny, na którym będziemy - mają na długich odcinkach swoich południowych krawędzi prawdziwe wydmowe grzbiety górskie, opadające stromo w dół do płaskich bagien. Tak jest i w rejonie Łubca.


Obiecałem coś z informacji praktycznych, więc proszę. Dla zwyczajnego piechura - takiego, który nie pokonuje szlaków na czas i nie bije na nich rekordów - szlak jest do przejścia w co najmniej dwa dni. Problem polega na tym, że dzielenie go na części wymaga noclegów, a tych na szlaku nie ma. Odkąd Kampinoski Park Narodowy zniósł możliwość biwakowania w wyznaczonych miejscach, turysta wielodniowy musi się sporo nakombinować. W tym momencie mniej-więcej w połowie szlaku jest tylko jedno miejsce noclegowe, czyli Julinek. Tam, w jednym z budynków przy Państwowej Szkole Sztuki Cyrkowej działa trzygwiazdkowy hotel B&B Julinek. Trzygwiazdkowy, więc niestety niezbyt tani. Ale nie wybrzydzałem i tam właśnie przenocowałem, będąc chyba najdziwniejszym gościem wieczoru sylwestrowego. 


Niestety, Julinek dzieli szlak na pół bardzo nierówno. Do tego nie leży przy samym szlaku, ale trzeba tam jeszcze z Łubca dojść. W sumie więc wyszło mi na dzień pierwszy 28 kilometrów, na drugi ponad 36. To sporo. Dlatego wygląda na to, że najlepszym sposobem na letnie przejście tego szlaku w całości jest zaczęcie od zachodu, od Brochowa. Wtedy przechodzimy tylko kilka kilometrów, nocujemy w Tułowicach (w Osadzie Puszczańskiej PTTK - tam się wynajmuje całe domki, więc dla pojedynczej osoby to też droga zabawa), na drugi dzień idziemy nieco ponad 30 kilometrów do Julinka, trzeciego dnia do Dziekanowa. Ja takiego scenariusza nie brałem pod uwagę, bo w zimie Osada Puszczańska jest oczywiście nieczynna.


Dzień drugi, Nowy Rok. Znowu w półmroku, ale tym razem porannym, bo niewiele po siódmej wracałem na szlak do Łubca. To dało mi okazję do kolejnego obejrzenia jednego z najdziwniejszych miejsc w Puszczy, czyli osiedla paździerzowych "domków" w Łubcu. Jeszcze z wycieczki wstawiłem o tym post na fejsbuku, pytając Was, co to jest. Forma była humorystyczna, cel prawdziwy. I udało się: jeden z komentujących wskazał mi kierunek szukania. Te udawane domki to próba zrobienia deweloperskiego przekrętu, czegoś na styku zasiedzenia i wymuszenia zgody na budowę. Sprawę opisywał w 2011 roku "Kurier Kampinoski" (tutaj link). Cała nadzieja w tym, że skoro sprawa ma 10 lat, i deweloperki nie ma, to przekręt nie wyszedł. 


Z powrotem na szlaku. Trzy zdjęcia wyżej było to miejsce 31 grudnia wieczorem, tutaj 1 stycznia rano. Zejście z wydmy, malowniczy pasek podmokłej łąki i wieś Łubiec. 


Jeden z wielu grobów żołnierskich na terenie Puszczy.


I informacja o walkach z Września 1939 roku.


Szlak czerwony biegnie dalej na zachód.


Posada Łubiec. Powtarzające się w Puszczy nazwy "Posada" pochodzą z czasów, gdy nazywano tak poszczególne leśniczówki, miejsca, gdzie ktoś miał pracę, czyli posadę. Od Roztoki na drogowskazach już odległe Tułowice. Czemu nie Brochów, dokąd biegnie szlak? Być może sekret tkwi w tym, jak nieatrakcyjny jest odcinek szlaku z Tułowic do Brochowa?


Za Posadą Łubiec zaczyna się jeden z najpiękniejszych odcinków czerwonego szlaku. Kawałek idziemy krawędzią bagna, potem wspinamy się na wspomniany wcześniej "górski grzbiet". Ścieżka to wspina się w górę, to opada w dół wśród pięknego mieszanego lasu. W dole szarożółte o tej porze roku bagna, a za nimi raz bliższa, raz dalsza ciemna granica tarasu wysokiego.


Jak mógłby się nazywać obszar ochrony ścisłej w takim górzystym terenie, jak nie Karpaty? Albo Karp, co kto woli.


Jeszcze parę obrazków: raz wydmowy las...


...a raz sama krawędź bagien.


Na krawędzi Karpat czerwony szlak spotyka się z niebieskim, tzw. Południowym Szlakiem Krawędziowym. Tak jak czerwony koło Sadowej, niebieski szlak przecina bagno wąską trytwą.


Wśród kampinosko-karpackich drzew mam swoje ulubione: potężny, poskręcany przez dekady dąb. 


Jak wiele rzeczy, natura wymyśliła barokowy kontrapost przed nami.


Bardzo ważnym miejscem na czerwonym szlaku jest Zamczysko. Raz, że jest tu zabytek (a nie ma ich w lesie znowu tak dużo), a dwa, że stąd szlak odbije nagle i konsekwentnie na północ.


Tutejszy gród wzniesiono w XIII wieku, więc pod koniec epoki grodów. Powstawały już wtedy na naszych ziemiach pierwsze warowne miasta i murowane zamki. Nie wiem, czy Zamczysko łączyło się jakoś w linię grodów z tym w Błoniu, ale mapa podpowiada trochę taką logikę.


Tak grodzisko wygląda na zdjęciu lidarowym, dostępnym na Geoportalu.


Niedawno teren został uporządkowany. Zamiast dotychczasowych ścieżek pojawiły się drewniane pomosty, pozwalające wejść na szczyt wałów bez ich rozdeptywania. Pojawiły się też tablice, na których jednak nic nie ma. Już, czy nigdy nie było? Nie wiem - nie byłem tu od zakończenia prac.


Czas na północ! Szlak mija bazę leśną Szkoły Głównej Służby Pożarniczej, kolejny obok Julinka osobliwy obiekt edukacyjny na tej drodze.


Potem kawałek rzadkiej w Puszczy Kampinoskiej brzeziny....


...droga wśród niezbyt wysokich, porośniętych sosnami wydm...


I docieramy do Sosny Powstańców. W Puszczy jest dużo miejsc związanych z drugą wojną światową, nieco mniej jest tych przypominających wydarzenia z powstania styczniowego. Według lokalnej tradycji na konarach sosny żołnierze rosyjscy mieli wieszać złapanych powstańców, przez co gałęzie wygięły się ku ziemi. 


Sosna Powstańców to też ładny przykład katolickiej uzurpacji polskiej pamięci narodowej. Zjawisko znamy bardzo dobrze, ale warto je przy różnych okazjach pokazywać i nazywać. Powstanie styczniowe nie miało oczywiście charakteru religijnego, i to nie wyznawana wiara była przyczyną, dla której ktoś szedł, lub nie szedł do powstania. Ale jak w przypadku wielu innych wydarzeń historycznych, Kościół Rzymskokatolicki przejął oprawę miejsc pamięci, narzucił swoją symbolikę, spychając inną na drugi - lub nieistniejący - plan. Spójrzcie na powyższe zdjęcie: tak Sosna Powstańców wygląda od skrzyżowania dróg, czyli od frontu. Na pierwszym planie ołtarz polowy i trzy krzyże, sosna - w tle, z tyłu. Tablica przy kościele w Górkach opisuje, jak po ostatecznym upadku uschniętej sosny w latach 80-tych z "odciętego konaru Sosny wykonano 11 krzyży", które następnie porozdawano papieżowi i różnym ważnym księżom. Tak, jakby to było najzupełniej naturalne, ot, kościelna własność taka sosna w parku narodowym.


Skoro przy Zamczysku skierowaliśmy się na północ, jest naturalne, że musimy w którymś momencie zostawić za sobą południowy pas wydmowy i wypłynąć na północny pas bagienny. I tak właśnie jest: Sosna Powstańców wyznacza granicę pasów. Nasza przeprawa przez pas bagienny zajmie prawie pięć kilometrów, które należą do najciekawszych dla mnie fragmentów Puszczy.


Wiem, że to trochę dziwne: lasu jest tu mniej, za to jest sporo asfaltu i trochę domów. Ale niezwykłe są dla mnie te kawałki Kampinoskiego Parku Narodowego, gdzie od lat 70-tych udało się wykupić dużo prywatnych gospodarstw, ograniczyć lub całkiem zlikwidować wsie, oddać przestrzeń naturze. Tylko pół wieku - i w wielu miejscach szumi już piękny las!


Górki to pojedyncze gospodarstwa istniejące i ślady po wielu innych, których już nie ma. Da się te miejsca poznać czasem tylko po piwnicach, które są obecnie przeznaczone na zimowiska dla nietoperzy.


W Górkach przekraczamy też Łasicę, najważniejszą rzekę kampinoską.


Jak każdy większy ciek w Puszczy, Łasica to obecnie nie rzeka, a Kanał Łasica. 


Sercem Górek jest skrzyżowanie drogi biegnącej z Kampinosu i tej jeszcze lokalniejszej, do Zamościa i Cisowego. Przy skrzyżowaniu stoi okropny kościół i budynek dawnej szkoły podstawowej. Kościół parafialny w Górkach był kiedyś drewniany (zbudowany w latach 70-tych), ale spłonął. Obecna bryła rzekomo nawiązuje do tamtego, który zresztą - moim zdaniem - też wbrew legendzie jakimś arcydziełem architektury drewnianej nie był. Szkołę podstawową zamknięto z końcem roku szkolnego 2019/20.


Jeszcze kawałek w bok asfaltem, i szlak schodzi na drogę gruntową. Tu zaczyna się jeden z moich ulubionych, choć tak rzadko odwiedzanych kawałków czerwonego szlaku - jesteśmy już wszak z perspektywy Warszawy w bardzo odległej części Puszczy.


Droga wije się wśród płaskości pasa bagiennego.


Biegnie przez łąki i niewielkie laski.


O akcji wykupu gruntów przez Park przypomina regularność pól i lasów: działki już wykupione zmieniają się w prostokąty drzew, te wciąż używane przez właścicieli zostają prostokątami pól.


Przed samym Cisowem przechodzimy jeszcze przez kanał Ł-9.


A oto i Cisowe, samo serce. Ze wsi zostało kilka gospodarstw, z których w zasadzie żadnego nie widać ze szlaku. 


I wreszcie pięciokilometrowa przeprawa przez północny pas bagienny dobiega końca: na horyzoncie widać, jak droga wspina się na krawędź napotkanej wydmy.

Cdn.

* * *

Znowu mam okazję zaprosić na moje zbliżające się prezentacje:
  • w czwartek, 17 II o 17:30 miałem planowaną prezentację o "Budziejowickiej anabasis" w Stołecznym Klubie Tatrzańskim. Jednak w międzyczasie SKT straciło gościnę w siedzibie głównej PTTK na Senatorskiej, na razie nie mogę więc Was zapewnić, że prezentacja się odbędzie.
  • we środę, 23 II o 16:30 w Domu Kultury Śródmieście przy ul. Smolnej 9 w Warszawie będę wspólnie z Jackiem Dudą opowiadał po raz pierwszy o naszej wyprawie wzdłuż Utraty. Prezentacja nosi tytuł "Od Chełmońskiego do Chopina, czyli Sławetna Wyprawa wzdłuż Utraty".
  • we czwartek, 10 III o 19:00 w klubokawiarni "Jaś i Małgosia" przy al. Jana Pawła II 57 w Warszawie będę wspólnie z Jackiem Dudą opowiadał po raz drugi o naszej wyprawie wzdłuż Utraty. Prezentacja nosi tytuł "Od Chełmońskiego do Chopina, czyli Sławetna Wyprawa wzdłuż Utraty". Gospodarzem spotkania będzie Studenckie Koło Przewodników Turystycznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz