wtorek, 25 stycznia 2022

W poprzek Puszczy. Cz. 3, od Cisowego do Brochowa

Była część pierwsza, była część druga, dzisiaj zapraszam na trzecią część bardzo ilustrowanej galerii z sylwestrowo-noworocznego spaceru przez całą Puszczę Kampinoską. Jest noworoczne popołudnie: dotrzemy dzisiaj do końca czerwonego szlaku, do Brochowa. Ruszajmy!

A na samym dole zaproszenia na prezentacje.


Na północ od Cisowego czerwony szlak wspina się z powrotem na wydmy. Tym razem to północny pas wydmowy, ciągnący się wzdłuż Wisły na długości około dwudziestu pięciu kilometrów. Przejdziemy mniej więcej połowę tej długości.


Ku mojemy zachwytowi, na chwilę pojawiło się wtedy słońce. Nie na długo, i nie w całej okazałości, ale i tak był to najładniejszy pogodowo moment tej dwudniowej wycieczki.


Od początku wycieczki 42 kilometry (wliczając dojście do Julinka i z powrotem do szlaku): Posada Cisowe. Nazwa, jak przy wszystkich kampinoskich "posadach" pochodzi od dawnej leśniczówki, na której ktoś miał "posadę". Z sympatią myślałem o tym odcinku drogi, bo to ostatni kawałek czerwonego szlaku, o którym mogę napisać, że go bardzo dobrze znam. Dokładniej znam towarzyszący szlakowi czerwonemu żółty, jedna z kampinoskich "średnic". Bardzo lubię ten szlak, przechodziłem go w obie strony wiele razy. Pisałem kiedyś o jednej z takich wycieczek.


Szlak wchodzi tutaj w głąb Obszaru Ochrony Ścisłej "Krzywa Góra". Ten rezerwat jest nieco mniejszy, niż "Sieraków", ale i tak ogromny (ma ponad 10 kilometrów kwadratowych). A że jest dużo dalej od Warszawy, i nie sąsiaduje z tak popularnymi miejscami, jest tu dużo dziczej. Do tego rezerwatowi towarzyszy od południa i zachodu największy w parku obszar bez szlaków, z rozrzuconymi tu i tam gospodarstwami Famułek Królewskich.


Wiata pod Demboskimi Górami. Stąd żółty szlak rusza przez bagna na południe, czerwony wędruje dalej na zachód (na zdjęciu w prawo).


Jeszcze jeden słoneczny moment między wydmami a bagnem. Fantastyczne jest to, że w przewodnikach Lechosława Herza z lat 70-tych i 80-tych bagna są dopiero zalesiane. Teraz szumi tu piękny las. Szkoda, że nie wszystkie polskie lasy mają szansę dorosnąć i się zestarzeć...


Kolejne po Palmirach spotkanie z dawną koleją. Puszczę przecinało kiedyś sporo leśnych kolejek, wywożących drewno i torf. Z jedną taką istniejącą kolejką jeszcze się spotkamy, a teraz spójrzcie na zdjęcie powyżej - widać tam nasyp takiego dawnego torowiska.


Na południe nasyp przez bagna...


...na północ przekop przez wydmę. Ta część Demboskich Gór nazywa się nawet Rozkopaną Górą.


Jak w całej Puszczy, także w tej okolicy jest dużo pamiątek po tragicznych dniach Września 1939 roku. Pobite nad Bzurą armie "Poznań" i "Pomorze" przebijały się tędy do Warszawy, przy zupełnej bierności dowodzącego zgromadzonymi w stolicy oddziałami gen. Rómmla. 


Od początku wycieczki 45,5 kilometry. Czas na spotkanie z jednym z najsłynniejszych dębów Puszczy, Dębem Kobendzy.


Dąb Kobendzy ma ponad 300 lat, mierzy 27 metrów wysokości i prawie 6 metrów obwodu w pierśnicy. 


Na nas, mieszczuchach cieszących się suchym drzewkiem na przyulicznym trawniku taki dąb robi naprawdę wielkie wrażenie.


Dąb nazwano na pamiątkę jednego z ojców Kampinoskiego Parku Narodowego, prof. Romana Kobendzy. To ten sam Kobendza, którego imię nosi Obszar Ochrony Ścisłej "Sieraków", i który upamiętniony jest na kamieniu przy wejściu do Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego.


Kolejna wojenna pamiątka.


Opuszczona (chyba?) Posada Krzywa Góra, 47 kilometrów od początku. Szło mi się tego dnia tak dobrze, że zrobiłem tutaj dopiero pierwszy postój od wyjścia z Julinka.


Węzełek szlaków pod Krzywą Górą. Jak pisałem, im dalej na zachód, tym mniej znam kolejne odcinki czerwonego szlaku. Najpierw były to odcinki bardzo dobrze mi znane (do Karczmiska, po kilkadziesiąt spacerów na każdym odcinku), potem znane dobrze (od Karczmiska do Roztoki, po kilkanaście spacerów), potem przyzwoicie (od Roztoki właśnie do Krzywej Góry, po kilka razy). Odcinek przede mną - aż Wilczy Tułowskich - przeszedłem wcześniej tylko jeden raz.


Wtedy była jesień, ale bardzo słoneczna. Teraz początek zimy, ale trudno byłoby się zorientować w porze roku tylko patrząc na to zdjęcie: zieleń i kolejny skrawek słońca. Mógłby być kwietniowy wieczór.


Tak jak w okolicach Roztoki można spotkać wyjątkowe w Puszczy świerki, tak w okolicach Czerwińskich Gór można spotkać las z malowniczym jałowcowym podszytem.


Przy okazji tamtych świerków z pierwszego odcinka obiecałem wspomnieć o gatunkach roślin, które nie są w Puszczy tolerowane. Oto przykład: wykarczowane dęby czerwone. Dąb czerwony (Quercus rubra), choć ładny, to gatunek obcy, inwazyjny, dlatego w parku narodowym nie można dopuścić do rozrastania się go.


Ostatni obszar ochrony ścisłej na czerwonym szlaku to "Czapliniec". Jego nazwa wzięła się od czapli, które kiedyś w wielkich liczbach gniazdowały na drzewach na krawędzi lasu i bagna. Od wielu lat już nie gniazdują, ale nazwa została.


Było spotkanie z kolejami nieistniejącymi (w Palmirach i Rozkopanej Górze), czas na spotkanie z leżącymi torami. To oczywiście tory wąskotorówki łączącej tartaki i wsie Puszczy z Sochaczewem. Ten odcinek, jak łatwo się domyślić, już nie funkcjonuje, choć pociągi do Piasków Królewskich uruchamiano jeszcze w latach 80-tych, z tego co wiem. Ale zachodnim przedpolem Puszczy, do Wilczy Tułowskich pociągi turystyczne w sezonie wciąż jeżdżą. 


Białe Błota to ostatnie spotkanie czerwonego szlaku z północnym pasem bagiennym. Od tego miejsca szlak odbija nieco w głąb północnego pasa wydmowego, i będzie mu towarzyszyć już do krawędzi Puszczy.


Ten ostatni wydmowy - na mazowieckie standardy niemal górzysty! - odcinek szlaku jest bardzo pięknym pożegnaniem z puszczańskimi wydmami. Kapturową Górę porasta wspaniały, różnoodcieniowy bór sosnowy.


Choć chciałoby się, żeby ten moment nie następował, po przejściu 56 kilometrów docieram do drogi wojewódzkiej nr 705.


Zza drzew wyłania się już koniec lasu.

Wilcze Tułowskie - granica lasu i parku narodowego. I jedno, i drugie jeszcze się na chwilę pojawi, ale tutaj kończy się zwarty obszar podwarszawskiej Puszczy.


Nigdy wcześniej nie poszedłem dalej. Trochę dlatego, że nie spodziewałem się po tym odcinku niczego ciekawego, trochę przez trudności z dojazdem. Autobusy warszawskie docierają do Leszna (27 kilometrów z miejsca zrobienia zdjęcia), w miarę regularne autobusy jeżdzą co prawda do Brochowa, ale tylko w dni powszednie. Do przystanków w Żelazowej Woli (Motobuss) jest 12 kilometrów "z buta", a do tego w Nowinach - 10. Ja postanowiłem tym razem zaszaleć i liczyć na autostop (udało się, dziękuję), ale te okolice to już raczej typowe dla polskiej prowincji komunikacyjne bezdroże, a nie przedmieścia dużego miasta.

Ale skoro postanowiłem liczyć na autostop, to nie przejmowałem się zanadto, i ruszyłem poboczem szosy. Atrakcyjność szlaku, co tu ukrywać, zmalała bardzo.


Z boku i szosie, i szlakowi towarzyszy wciąż tor wąskotorówki. Może dałoby się szlak poprowadzić jakoś tamtędy?


Skoro mowa o torze. Uważny obserwator zobaczy na tym zdjęciu nie jedno, a dwa torowiska. Drzewka z lewej wskazują główną, czynną (dla ruchu turystycznego) linię z Sochaczewa do Wilczy Tułowskich. Ale jest jeszcze jedna linia drzewek i ślad w ziemi, odgałęziający się w prawo, ku drodze.


Bo, co ciekawe, wąskotorówka sochaczewska prowadziła kiedyś do Wyszogrodu. Kto z Was próbuje sobie właśnie przypomnieć, na którym brzegu Wisły leży Wyszogród, niech się nie martwi. Tak, Wyszogród jest na prawym, tutaj północnym brzegu rzeki. Wąskotorówka kończyła swój bieg na lewym brzegu, skąd podróżni musieli przejść przez most do miasta. Fajnie to pokazuje, jak niewygodne z naszego, samochodowego punktu widzenia połączenia miały sens w dawnych czasach.


Robiło się coraz szarzej, więc zdjęcie warto dokładniej opisać: z lewej most kolejki wąskotorowej nad Łasicą, z prawej dworzec w Tułowicach.


Dawno nie widzieliśmy się z Łasicą! Jeszcze chwila, i ta główna kampinoska rzeka wpadnie do Bzury.


Po przejściu 58 kilometrów doszedłem do zamkniętej bramy Osady Puszczańskiej w Tułowicach. Zamkniętej, bo zima. Jak wspominałem poprzednim razem, kto by chciał przejść ten cały szlak w cieplejszych miesiącach, niech raczej zacznie od zachodu, i urządzi sobie pierwszy nocleg właśnie tutaj. Z Brochowa do Tułowic jest kilka kilometrów, w sam raz na piątkowe popołudnie, a dzięki temu odcinek na drugi dzień staje się rozsądniejszy.


Tu czeka nas ostatni kawałek parku i ostatni kawałek lasu. Ta parkowo-leśna eksklawa to Borek Tułowicki, placek lasu mniej-więcej kilometr szeroki i kilometr długi. Szlak biegnie wzdłuż ogrodzenia Osady Puszczańskiej, momentami przez spore krzaczory. Widać, że to nie jest już uczęszczany kawałek tej drogi. 


Najdalej na zachód wysunięty kawałek Kampinoskiego Parku Narodowego nie jest szczególnie ciekawy, ale las to las.


Szlak prowadzi przez Borek Tułowicki mniej-więcej półtora kilometra. Potem dołącza do drogi biegnącej jednocześnie krawędzią lasu, i zalewowego tarasu Bzury. Gdzieś tam w oddali Bzura toczy też wody Utraty!


Kończy się las, kończy się park narodowy. Poprzedni koniec Kampinoskiego Parku Narodowego nie był jeszcze ostateczny, ten już jest. Borek Tułowicki sięga jeszcze kawałek na zachód (widać ten łuk lasu w głębi zdjęcia, po lewej), ale czerwony szlak już tam nie zachodzi. Ale liczyłem jeszcze, że będzie ładnie. A tu będzie niespodzianka.


Zanim niespodzianka, jeszcze mała kapliczka z sympatyczną figurką św. Anny.


Nigdzie po drodze nie miałem problemów nawigacyjnych. Raz, że większość tego szlaku dobrze znałem w kawałkach, dwa, że szlaki kampinoskie są bardzo dobrze oznakowane, trzy, że teren nie jest trudny, i prawie nie sposób zgubić ścieżki czy drogi. Ale tu, na krawędzi Tułowic pogubiłem się. Według i papierowej, i internetowej mapy (mapy.cz) szlak czerwony powinien obejść tutaj kolejne wsie od zachodu, krawędzią zalewowego tarasu Bzury. Tymczasem znaki jednoznacznie wskazywały, że trzeba iść asfaltową drogą prosto. Rozglądałem się, szukałem jakiejś zmyłkowej strzałki w bok, ale nie. Szlak czerwony został przeznakowany i poprowadzony w wyjątkowo nieatrakcyjny sposób. Ten aktualny przebieg jest już na najnowszych wydaniach mapy Compassu. Ja nie wątpię, że był ku tej zmianie powód, ale jaki? Czy to jakieś sprawy własnościowe, czy aromaty zbudowanej pod Brochowem oczyszczalni ścieków? Ktoś z Was wie może?


Co było robić? Ruszyłem przed siebie asfaltem, złorzecząc na taki finał puszczańskiej wycieczki. Już tylko krajoznawczo-turystyczny puryzm może zachęcać, by tędy iść do końca. Albo nie, jest jeszcze jeden powód - o tym za chwilę.


Gasnące światło odsłaniało jeszcze trochę ładniejszych widoków na zachód, ku Bzurze.


Ładnej wsi nie ma tu już oczywiście od wielu dekad, zostały tylko obumierające szczątki.


Na zakręcie drogi w Janowie (a może już w Brochowie? ciężko stwierdzić, to typowe, rozlazłe i zrastające się mazowieckie wsie) można było już zobaczyć cel całej wycieczki, czyli kościół pw. św. Rocha i Jana Chrzciciela.


Źle mi było z tym asfaltowym finałem. Cały dzień w pięknym lesie, i tu nagle ostatnie kilometry - chodnikiem? Choć było już późno, postanowiłem na sam koniec zejść ze szlaku i pójść tak, jak ten szlak powinien biec, polną drogą wśród nadbzurzańskich łąk. Poprowadzony jest tędy szlak rowerowy, więc czemu nie pieszy? Uczciwie muszę jednak zaznaczyć, że wobec tego obejścia nie przeszedłem szlaku w całości.

Kościół był coraz bliżej. Podobnie jak huki wystrzałów z flinty lokalnego kłusownika, niestety.


Wspomniałem już, że przejście tego początkowego/końcowego odcinka szlaku - z Tułowic do Brochowa - ma sens tylko z dwóch powodów. Jednym jest turystyczny puryzm, drugim możliwość obejrzenia pięknego kościoła w Brochowie. To jeden z najciekawszych i najbardziej malowniczych zabytków tego charakterystycznego dla Mazowsza połączenia gotyku i renesansu, dzieło Jana Baptysty Wenecjanina. I odbudowujących go po obu wojnach światowych konserwatorów, przy okazji.


I tu, na samym końcu szlaku i wycieczki znalazłem to, na co liczyłem: drogowskaz wskazujący drugi koniec szlaku. Według drogowskazu do Dziekanowa Leśnego 57,1 kilometrów. Ja, z drogą do i z Julinka przeszedłem nieco ponad 63. Było warto! Może kiedyś powtórka w drugą stronę?

Do zobaczenia na szlaku - i na prezentacjach! O prezentacjach poniżej.

* * *

Znowu mam okazję zaprosić na moje zbliżające się prezentacje:
  • w czwartek, 17 II o 17:30 miałem planowaną prezentację o "Budziejowickiej anabasis" w Stołecznym Klubie Tatrzańskim. Jednak w międzyczasie SKT straciło gościnę w siedzibie głównej PTTK na Senatorskiej, na razie nie mogę więc Was zapewnić, że prezentacja się odbędzie.
  • we środę, 23 II o 16:30 w Domu Kultury Śródmieście przy ul. Smolnej 9 w Warszawie będę wspólnie z Jackiem Dudą opowiadał po raz pierwszy o naszej wyprawie wzdłuż Utraty. Prezentacja nosi tytuł "Od Chełmońskiego do Chopina, czyli Sławetna Wyprawa wzdłuż Utraty".
  • we czwartek, 10 III o 19:00 w klubokawiarni "Jaś i Małgosia" przy al. Jana Pawła II 57 w Warszawie będę wspólnie z Jackiem Dudą opowiadał po raz drugi o naszej wyprawie wzdłuż Utraty. Prezentacja nosi tytuł "Od Chełmońskiego do Chopina, czyli Sławetna Wyprawa wzdłuż Utraty". Gospodarzem spotkania będzie Studenckie Koło Przewodników Turystycznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz