wtorek, 5 października 2021

Czeskie widoki kresowe, odcinek siódmy

Wracamy na czeskie kresy zachodnie, do wspomnieniowo-inspirującej relacji ze spaceru w 2019 roku. Dzisiaj odcinek siódmy z dziewięciu, jak się okazuje. Ostatnim razem dowędrowaliśmy do Praszil (Prášily), pierwszego licząc od Żelaznej Rudy śródszumawskiego kurorciku. Kurorciku - miejscowość ma nieco ponad stu stałych mieszkańców. Stąd ruszamy razem dalej wzdłuż bawarskiej granicy na południowy wschód.

A na dole zaproszenie na prezentację!

Z różnych szlaków, którymi dało się kontynuować drogę wybrałem tamtego przedpołudnia szlak żółty. Najpierw biegł on wyjątkowo piękną, brukowaną leśną drogą. Na Szumawie jest dużo dróg, co wynika głównie z dużo większej kiedyś gęstości zaludnienia. Oczywiście, większość z nich nie jest otwarta dla samochodów, ale już np. służby ratownicze mają dużo łatwiejsze zadanie niż w górach, które zawsze były bezludne, a do tego mają surowszą rzeźbę.

Jest odcinek widoków kresowych, to jest i mapa. Zaczęliśmy w "1", skąd posuwamy się wzdłuż zielonej linii na południowy wschód (tj. w prawo i w dół). Widać wyraźnie i gęste lasy Szumawy, i wyższe, już bezleśne partie gór, głównie wzdłuż samej granicy. Wyjątkowo zaznaczyłem też coś poza moją trasą, później tę "3" wyjaśnię.


Skoro przez lata turyści nie mieli bliżej granicy prawa wstępu, czechosłowacka armia nie szczędziła amunicji na ćwiczeniach. To dodatkowy argument, żeby nie schodzić ze szlaku. Mi się przypomniał olbrzymi, opuszczony zaledwie kilka lat temu poligon armii słowackiej w Górach Lewockich. Pamiętacie tankodrom? Ale to było dawno temu!

Pogoda tego dnia była raczej marna. Ale, choć chodzenie w deszczu ma swoje wady, wtedy mi nie przeszkadzało. Siąpiący deszcz jeszcze podkreślał pustkę gór, lasów i łąk, na których dawniej wyrastały ludne wsie.

A już szczególnie podkreślał piękno szerokiej doliny Jaworzego Potoku (Javoří potok).

W takich miejscach szczególnie silne jest w mojej głowie skojarzenie Szumawy z Puszczą Kampinoską - tylko podniesioną o tysiąc metrów. To miejsce, u zbiegu Jaworzego i Roklańskiego Potoku zaznaczyłem na mapce jako "2". Jak łatwo można się zorientować po poprzednim zdjęciu, jest to okolica wprost wymarzona dla rowerzysty.

Tutaj też z powrotem spotkałem się z głównym szumawskim szlakiem czerwonym. A przed nami "trójka" z mapy - największa czeska bezludność. Cały ten rozległy kąt, ukształtowany przez graniczny grzbiet z kolejnymi przekraczającymi 1300 metrów szczytami - między innymi Blatnym, Spicznikiem (Špičník) i Mokrówką (Velká Mokrůvka) - obejmuje ścisła ochrona przyrody. Pracowicie zmierzyłem sobie ten obszar po obwodzie najbliższych szlaków turystycznych, i tych w Czechach, i w Niemczech. Wyszło mi imponujące 87 kilometrów kwadratowych! Pewnie, że przyrodzie powinniśmy oddać jeszcze więcej, ale zdaje się, że i na tych najbliższych szlakach ruch jest ograniczony, więc pewnie dałoby się liczyć i więcej. Dla porównania,  największy zamknięty obszar w Tatrach - ten między Pyszną a Cichą Liptowską - jest ponad dwa razy mniejszy.

Po południu, po postoju w kolejnym kurorciku - w Modravie, numer "4" na mapie - rozpogodziło się. Akurat w takiej aurze mijałem jeden ze zniszczonych przez kornika szumawskich lasów. O radzenie sobie z tym problemem toczą się w Czechach wielkie spory, podobnie jak to było w Polsce kilka lat temu wokół sprawy Puszczy Białowieskiej. Nie znam dokładnych statystyk, ani też nie śledzę sprawy aż tak dokładnie, odniosłem jednak wrażenie, że na Szumawie wygrała koncepcja zostawienia zniszczonych lasów do naturalnego odnowienia. Rzecz w tym, żeby nie odrodziły się sztuczne lasy czysto świerkowe - a wtedy kornik nie będzie aż takim zagrożeniem.

My tu o korniku, a nagle dotarliśmy do źródeł Wełtawy. Jesteśmy znowu - stąd opublikowałem w 2019 roku notatkę z drogi. Pierwszą po ruszeniu z Żelaznej Rudy, co pokazuje i problemy z zasięgiem, i tempo mojego ówczesnego marszu. 

Narodowa rzeka Czechów ma, podobnie jak Wisła, dwa źródłowe cieki. Jedna, Ciepła Wełtawa, rodzi się po czeskiej stronie granicy, na wschodnich stokach Czarnej Góry (Černá hora). Druga dalej na południowy wschód, po niemieckiej stronie granicy (byliśmy już tam, i będziemy wkrótce jeszcze raz). To wyjaśnia, czemu jako "źródło Wełtawy" czczone jest to miejsce. Kto chce o Wełtawie posłuchać, niech poszuka poematu symfonicznego Smetany. A właściwie nie trzeba szukać, macie tutaj.

U źródeł Wełtawy tradycja na licencji włoskiej się przyjęła, jak widać. Ciekawe, czy park narodowy to co jakiś czas wybiera? A jeżeli tak, to jak księguje?

Przy okazji wrócę do powiatów. Wspominałem o czeskim podziale administracyjnym w pierwszych odcinkach tego cyklu. Czechy dzielą się na kraje (jak województwa), okresy (jak powiaty) i obce (jak gminy, choć praktycznie obejmujące jedną miejscowość). Północno-zachodnią część Szumawy obejmuje okres Klatovy (o, znowu przypomina się Budziejowicka Anabasis!), największy okres w Czechach. Ma prawie dwa tysiące kilometrów kwadratowych, i choć obejmuje również normalnie zaludnione tereny i kilka sporych miast (same Klatovy mają ponad 20 tysięcy mieszkańców), jego gęstość zaludnienia wynosi tylko 44 osoby na kilometr kwadratowy. Ale źródła Wełtawy leżą już po wschodniej stronie granicznego grzbietu Czarnej Góry. Tu zaczyna się kraj południowoczeski i okres Prachatice, najrzadziej zaludniony w całym państwie - z 37 osobami na kilometr.

Tego dnia miałem do pokonania jeszcze jeden grzbiet, ten ze szczytem Straż (Stráž). Widok na południową, niemiecką stronę. I tam ciągnie się Szumawa, a gdyby widoczność była (dużo) lepsza, to powinno być i widać Alpy. O tym jeszcze w następnym odcinku.

I znowu wykorzystałem dzień w pełni, i już późnym wieczorem wchodziłem do Buczyny (Bučina). To, jak tablica głosi, najwyżej położona wieś w Czechach, i miejsce mojego kolejnego noclegu. Znowu na biwaku parku narodowego - wspominałem o takich polach namiotowych poprzednim razem.

I znowu to, co zwykle: kiedyś spora wieś, dzisiaj pole namiotowe, drogi hotel na uboczu, piesze przejście graniczne. Zwróćcie jeszcze raz uwagę na tę wysokość nad poziomem morza: według znaku ok. 1200 metrów nad poziomem morza, a przed naszymi oczami rozległa, ledwo pofalowana równina. Tak to właśnie z Szumawą jest.

Stąd ruszymy za jakiś czas w dalszą drogę.

* * *

Czyżby znowu zaproszenie na prezentację? Tak jest! Tym razem będzie o Budziejowickiej Anabasis, o której dotąd miałem okazję tylko raz opowiadać przez internet. Prezentacja odbędzie się w piątek 15.10 o 17:00 w Przestrzeni Sąsiedzkiej Akumulator w Domu Kultury Kadr (ul. Rzymowskiego 32 w Warszawie). Zapraszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz