Nasze wspomnieniowo-inspiracyjno-planowe oglądanie gór na czesko-bawarskim pograniczu przerwaliśmy pod koniec wstępu: tam, gdzie Kotlina Chebu wspina się na stoki Lasu Czeskiego. Jak to często bywa, granica między dolinami a nie jest zbyt łatwo zauważalna. Chyba dla nas, turystów, ona jest najczęściej tam, gdzie kończą się zabudowania? Jeżeli tak, to czescy geolodzy wyznaczyli ją bardzo podobnie. Według mapy dostępnej w przeglądarce Geoprohlížeč (tutaj) zaznaczono ją na Kyseleckim Potoku, między jeszcze zamieszkaną Mytiną - a już nieistniejącym Oldřichovem.
Jak w Beskidzie Niskim: na dawnej mapie widzimy kilkanaście gospodarstw, w rzeczywistości nie ma ani jednego. Tak dzisiaj wygląda dawny Oldřichov, który dla swoich dawnych mieszkańców był Ulrichsgrünem. Skoro tu zaczyna się Las Czeski, warto powiedzieć, że kończy się na przełęczy Wszerubskiej (Všerubský průsmyk), ok. 80 kilometrów w linii prostej dalej. To zresztą kolejne podobieństwo do Beskidu Niskiego: jego dwie graniczne przełęczy dzieli ok. 70 kilometrów, choć tam góry wyginają się w nieco większy łuk.
Jest i mapka. "1" to ślad po Oldřichovie.
Kilka razy w czasie spaceru i wiele razy w czasie prezentacji wspominałem o istnieniu drogi granicznej: biegnącej długimi, prostymi odcinkami w odległości kilkuset metrów od granicy. Kiedyś jeździły tędy patrole Pogranicznej Straży, dziś możemy z tych dróg korzystać my.
Jeszcze z Chebu widzieliśmy szczyt Dylenia (Dyleň), czas się na niego wspiąć. Kiedyś było tu schronisko. Chatę na Dyleniu postawił niemiecki Alpenverein. Po wojnie, wysiedleniach i zapadnięciu Żelaznej Kurtyny popadła w ruinę. Dodam, że w pobliżu jest jeszcze jeden z licznych "środków Europy". Niestety, nie wybrałem się tam. Może następnym razem?
Po parunastu minutach przeklinania i darcia przez krzaki (postanowiłem wybrać sobie ścieżkę istniejącą wyłącznie na mapie) dotarłem na szczyt Dylenia. Dyleň ma 940 metrów wysokości i jest drugim co do wysokości szczytem całego Lasu Czeskiego. To, swoją drogą ciekawe - dwie najwyższe góry pasma są na jego północnym (Dyleň) i południowym końcu (Čerchov). I na obu tych górach czechosłowackie wojsko miało jakieś swoje interesy. Z tym, że na Dyleniu ma cały czas.
Mimo późnej pory i wojska widoków trochę jest, głównie na zachód. Góra w oddali to Platte w paśmie Steinwaldu, zamykającego od południa niemieckie Smreczany (Fichtelgebirge). Dylenia na mapce nie zaznaczałem, bo i tak widać go wyraźnie - to zielony symbol góry tuż obok "1".
Na marginesie. Bardzo lubię przeglądać lipcowe zdjęcia w środku zimy. Chodzi głównie o godziny zrobienia zdjęć: 19, 20, czasem nawet 21. Miło sobie przypomnieć, że bywają w roku takie dni, kiedy tak długo jest jasno.
I w dół, znowu graniczną drogą. Nie jest zbyt stromo, prawda? Czeski Las należy do hercynidów, czyli gór wypiętrzonych w czasie orogenezy (górotworzenia) hercyńskiej. Mają 300-400 milionów lat, więc przyroda miała mnóstwo czasu na ich spłaszczenie. Dla porównania, Alpy mają po kilkadziesiąt milionów lat. Czeski Las i Szumawę tworzą łagodne, bardzo rozległe kopuły, przedzielone równie rozległymi dolinami i kotlinami. Wciąż wydaje mi się, że trafne jest moje skojarzenie sprzed dwóch lat, że to taka Puszcza Kampinoska - tylko kilkaset, a w przypadku Szumawy ponad tysiąc metrów wyżej.
Jeszcze tego samego dnia, na łące dawnej wsi Slatina albo Lohhäuser. Po ostatniej wojnie wydobywano w tej okolicy uran - kolejny powód, żeby zbyt wielu ludzi się nie kręciło w pobliżu granicy. Miałem pomysł, żeby tu sobie przenocować, ale akurat ktoś już biwakował. A dwa biwaki na kilometr kwadratowy Lasu Czeskiego to stanowcza przesada.
Tak samo jak w Polsce, po 1989 roku pamięć o dawnych wsiach i ich mieszkańcach ożyła. Przy głównej ulicy dawnej Slatiny postawiono na przykład taki pomniczek nieistniejącej już szkoły.
Czeska i niemiecka strona tych samych gór to prawie zupełnie inne miejsce. Prawie, bo góry, wysokości i rzeźba te same. Ale jednak inne, bo przecież z Niemiec nikt nie wypędzał Niemców. Z jednej strony są więc prawie bezludne lasy i łąki, z drugiej wsie i miasteczka. Już choćby dla zobaczenia tego kontrastu warto raz na jakiś czas przerzucić się na drugą stronę granicy. Ot, choćby między dawną Slatiną a Mähring. Na zdjęciu czeska strona zabytkowego słupa granicznego. Widzicie podwójny ogon lwa? I dobrze, tak powinno być: lew w herbie Czech ma właśnie dwa ogony.
A to już po niemieckiej i bawarskiej stronie. Też lew, ale złoty, i w czarnym polu. Kto z Was zna się na heraldyce, piwie lub piłce nożnej może od razu zaprotestować: to przecież nie jest herb Bawarii! I rzeczywiście, nie jest. Choć Czechy sąsiadują w Lesie Czeskim z krajem związkowym Bawarią, ta jego część to Górny Palatynat (Oberpfalz). I to jest właśnie lew palatynacki (Pfälzer Löwe).
Wokół Mähring. Górny Palatynat był nawet, choć przez bardzo krótko, częścią Korony Czeskiej. Było to za Karola IV, jednego z najpotężniejszych władców czeskich, łączących i koronę św. Wacława, i tę cesarską. Śladu po tym czeskim epizodzie zbyt wiele nie ma, dużo bardziej Czesi zapisali się w dziejach tych okolic w czasach husyckich.
Już późnym wieczorem (co widać) oglądałem na pagórku ponad Mähring kościół pamiątkowy pw. św. Anny (St-Anna-Gedächtniskirche). Postawiono go po ostatniej wojnie jako miejsce spotkań i modlitwy jakby zastępujące niemieckim wypędzonym sanktuarium koło czeskiej Plany (Planá). Mähring to "2" na mapie.
Jak to z tą bezludnością jest? Bezludność Lasu Czeskiego jest, oczywiście, względna. Oczywiście, bo mało gdzie w Europie Środkowej natrafimy na serio bezludne tereny, czyli takie, gdzie przez cały dzień nie spotkamy człowieka, a do najbliższego domu są dni drogi. W Lesie Czeskim nigdzie nie będziemy mieli do jakiejś wsi dalej niż kilka godzin. Do tego granicę przecinają raz na jakiś czas szosy. Ale to nie zmienia faktu, że nie sposób przejść całego Lasu Czeskiego wzdłuż i spać tylko w hotelach czy pensjonatach - tych jest po prostu za mało. Czeskie prawo pozwala (wg mojej wiedzy) przespać się w lesie jedną noc. Jak to często bywa, granica między noclegiem a stałym biwakowaniem jest nieostra. Ale przy przestrzeganiu kilku podstawowych zasad - rozbijania się wieczorem i zwijania rano, nie zostawianiu śladów i, oczywiście, szanowaniu wszystkich wyraźnych zakazów czy ochrony przyrody - nikogo przykrość nie powinna spotkać. Mnie do tej pory nie spotkała.
A na zdjęciu niepozorna górka zaraz za czeską granicą, między Mähring a Planą.
Niepozorna, ale za to ma strzelnicę. Żelazna Kurtyna nie daje o sobie zapomnieć.
I znowu na drodze granicznej. Ta część Czeskiego Lasu jest już chroniona jako ChKO, czyli odpowiednik parku krajobrazowego. Parku narodowego w Lesie Czeskim nie ma, jest dopiero na Szumawie.
Pamiątka zimnowojenna.
Na stokach Tišiny (789 metrów n.p.m.). W tej okolicy Czeski Las i granica państwowa wyginają się na zachód, ja postanowiłem z kolei odbić trochę na wschód. Mogłem dzięki temu przejść przez kolejne niewielkie wsie.
Pomnik poległych w pierwszej wojnie światowej, Horní Výšina (d. Ringelberg). Według niemieckiej Wikipedii (
tutaj), w 1939 roku we wsi mieszkało 513 osób, dziś mieszka... 30 (to z kolei czeska Wikipedia,
tutaj).
Na niemieckiej mapie sztabowej z 1893 roku widać liczne przysiółki i gospodarstwa, po których dzisiaj nie ma już śladu.
U podnóży Lasu Czeskiego koło Horní Výšiny. W głębi widać Rozsochę (na wprost drogi) i Borek (nieco na prawo). A! miałem wspominać o gęstości zaludnienia kolejnych powiatów (okresów). Okres Tachov ma 39,5 osoby na kilometr kwadratowy. Fakt, że to i tak daleko od najrzadziej zaludnionego powiatu polskiego, bieszczadzkiego, z jego 19 osobami na kilometr kwadratowy.
Tego nepomuka chyba nie było w żadnym przeglądzie, to będzie tutaj. Písařova Vesce, okres Tachov. A że nepomuk to zawsze dobry punkt na trasie, to postawiłem tam "3" i napisałem:
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz