środa, 15 maja 2024

W poszukiwaniu straconego chodnika

Dziś zabieram Was na wyprawę wieloprzymiotnikową: emocjonującą, ważną, imponującą! Będziemy mianowicie, uważajcie, szukać pieszego wyjścia z lotniska Malpensa. Ja jestem wciąż pełen eksploratorskich emocji; czy uda mi się je Wam przekazać, zobaczmy.


Lotniska jakie są, każdy widzi. To piaskownica dla samochodowych planistów. Mogą sobie poszaleć: wiadukty, tunele, autostrady, parkingi dla tysięcy pojazdów. No-wo-czes-ność. Piesi? Piesi są nienowocześni. Są wyjątki, pewnie, na przykład na lotnisko pod Bergamo da się od stacji kolejowej dojść całkiem przyjemnym spacerem. Ale już Malpensa, główne mediolańskie lotnisko, to przykład zdobycia przestrzeni przez samochody bez brania jeńców. Ale ja już jakoś na jesieni 2022 roku uparłem się piesze dojście do terminalu znaleźć. Raz, że z przekory, dwa, że z przekonania, że dojście piesze powinno być wszędzie, trzy, że stacja kolejowa na Malpensie to jest bardzo zacny punkt na zaczynanie i kończenie wycieczek nad rzekę Ticino. A co to za punkt początkowy czy startowy, jak trzeba przedzierać się ze śmiercią w oczach przed kolejne wielopasmowe jezdnie?


Tak ta plątanina dróg, parkingów, i wiaduktów wygląda z satelity (zdjęcie z Google Earth). Oficjalnego wyjścia, na przykład strzałki z terminalu do parku krajobrazowego nad rzeką, czy do sąsiedniej miejscowości nie ma. Ale przyglądałem się przed długie miesiące mapom, i różne możliwe przejścia wypatrzyłem. Dwa tygodnie temu postanowiłem sprawdzić pierwszego kandydata. Moim punktem wyjścia była lotniskowa stacja kolejowa. Są tam strzałki prowadzące tu i tam, odloty, przyloty, standard, ale jest też strzałka do muzeum lotnictwa "Volandia". Muzeum leży obok lotniska - to te czerwone dachy pośrodku - i już za pierwszymi samochodowymi okopami. Może tamtędy się uda? Ruszajmy!


Strzałki do Volandii wyprowadziły mnie ze stacji kolejowej do terminala, po czym zniknęły. Które piętro, które wyjście, przez który parking? Nie wiadomo. To już był pierwszy znak, że chyba tamtędy nikt jednak nie chodzi. Ale po zwiedzeniu kilku parkingów wreszcie znalazłem dobre wyjście, na końcu terminala, na odlotach, przez przebudowywany wiadukt, wyraźnie biegły tymczasowe przejścia dla pieszych. W poprzek stał też radiowóz - niewidoczny na zdjęciu - ale postanowiłem się tym nie przejmować. Przejście musi wszak dokądś prowadzić. Prawda?


Pasy pokręciły się w różne strony, ale wprowadziły mnie na chodnik biegnący brzegiem jednej z niezliczonych lotniskowych szos. Czyżby to mogło być takie proste?


Tak, choć w huku niezliczonych samochodów, to jednak bezpieczny chodnik doprowadził mnie do tylnej furtki muzeum.


Ale, precyzyjniej rzecz ujmując, do zamkniętej na głucho furtki. Ale to nic, bo wypatrzona przeze mnie na mapie ścieżka powinna muzeum i tak obchodzić. A ja byłem już za pierwszymi okopami, i niczym pan Podbipięta zostawiałem Zbaraż coraz dalej za sobą.


Tak to wyglądało na mapach.cz. Powinienem dojść do furtki, a potem znaleźć ścieżkę wzdłuż jednego z ramion autostrady, i wokół muzeum dostać się do lokalnej drogi. A lokalna droga to już to, czego szukałem. 


Ścieżka nawet była - a potem być przestała. Wzdłuż płotu muzeum chaszcze, przez które nijak nie dało się przedostać. Dalej od płotu, wokół tychże chaszczów niewiele lepiej, dostałem się na pas między autostradą, a lokalną szosą, odciętą ode mnie i głębokim wykopem, i płotem. Byłem bliski zwątpienia - może rzeczywiście nie da się wyjść z Malpensy na dwóch nogach? 


Ale, co ciekawe, na płocie muzeum, w tych gęstych chaszczach, była całkiem współczesna tabliczka pokazująca drogę do muzeum w jedną, a do lotniska w drugą. Nie rozumiem, po co, skoro ewidentnie od co najmniej kilku lat ścieżki ani chodnika tu nie było. Tymczasem wróciłem do furtki do muzeum.



Brama zamknięta na głucho, na bramie tablica, której wcześniej uważnie nie czytałem. W ważnych sprawach zadzwonić, a jak się chce po prostu wejść, to można sobie pójść 15 minut w prawo. O! To wszystko już było bardzo zabawne, bo, pamiętacie, tutaj prowadziły może nieco pogubione, ale jednak strzałki z lotniskowego terminala. Rozumiem, że we wspólnej opinii muzeum i lotniska ci wszyscy zagraniczni turyści, biznesmeni w garniturach, podróżne z walizeczkami miałyby tu dotrzeć, i dzwonić do ochrony, albo wędrować jeszcze kwadrans dookoła? Ale idźmy w prawo, zobaczmy, jak to komfortowe dojście dla międzynarodowych lotniskowych gości wygląda. Włochy, więc powinno być wygodnie, i z dizajnem, c'nie?


Ledwo widoczna ścieżka biegła wśród trawy, a potem wchodziła między dwa ogrodzenia. Kontakt z przyrodą, a do tego z samolotami: z jednej strony lotnisko, z drugiej muzeum.


Nieco później elegancki akcent ogrodowy, z pewnością podobający się równie eleganckim gościom muzeum: porośnięta bluszczem bramka.


Po lewej skończyło się muzeum, a zaczął parking. Ale za to zaczął się też asfalt, więc poczułem się, można powiedzieć, zadbany.


I tak idę, i idę, i idę... Ale, żeby nie było za łatwo - jeżeli cokolwiek w tej drodze było do tej pory łatwe - pojawiła się budowa.


Nieduża może, ale jednak budowa, rozcinająca mój - przypomnę, że oficjalnie wytyczony - szlak.


No, nie wiem jak Wy, ale ja w tym momencie nie byłem już pewien, czy z tą drogą do muzeum to nie jest taki żart. Albo pomyłka. Uznałem jednak, że jakby się ktoś czepiał, to się wybronię tablicą na bramie muzeum.


Nie rozdarłszy się za bardzo na drucie kolczastym, wędrowałem dalej. 


Asfaltowa dróżka kończyła się w polu. Na polu było lądowisko dla śmigłowców, rowy, i wertepy. Musiałem się pomylić, choć nie wiedziałem, gdzie... 


Nie! Za lądowiskiem, jak na podchodach, zobaczyłem znak. Czerwona tabliczka wskazywała drogę do muzeum!


Patrzcie, nie kłamię, choć brzmi absurdalnie.


Jeszcze kawałek polnej drogi, i proszę: muzeum. Droga wygodna, krótka, elegancka, w sam raz dla kapitana międzynarodowego samolotu, chcącego się rozerwać - i rozerwać nogawki na drucie kolczastym - przed lotem. Ja jednak uradowany sukcesem, i znalezieniem drogi pieszej z Malpensy, poszedłem sobie nad Ticino. O samym muzeum nic Wam nie mogę powiedzieć, ale w sumie, to zwiedziłem dość dokładnie, choć przez płot.


O! Nie wiem, czy udało mi się przekazać Wam nastrój tej tzw. eksploracji, absurdalność wyznaczonego przez lotniskowo-muzealne władze szlaku, i radość z odnalezienia pieszej drogi z Malpensy - ale starałem się bardzo. 

Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz