piątek, 29 marca 2024

Widoczki z Tarentu, cz. 2

Idzie Wielkanoc, przyszło parę dni wolnego, a my idziemy dalej spacerować po Tarencie. Zapraszam!


W poprzednim odcinku przedstawiłem Wam Tarent, i pokazałem trochę starego miasta, położonego na wyspie między Zatoką Tarencką a "Mar Piccolo", "małym morzem", ukrytą w głębi lądu zatoką. Dzisiaj pochodzimy sobie tu i tam, także wśród tarenckiej nocy.


Na początek przejdźmy się między dwoma centrami Tarentu. Jedno centrum to - chyba - to na zdjęciu, plac między Castello Aragonese, a ratuszem. Nieopodal rozciąga się ta lepiej utrzymana część starego miasta. 


Nie cała wyspa jest pokryta starymi budynkami. W północno-wschodniej części jest cały kwartał dość okropnych bloczków. Zdaje się, że to była dawna "Torripenna", albo "Turripenne", czyli staromiejska dzielniczka, wyburzona w latach 30-tych minionego wieku. Niewielka tabliczka na rogu jednego z budynków wiąże tę przebudowę z antyfaszyzmem mieszkańców. Ja, tradycyjnie, podszedłbym to takich nawiązań raczej ostrożnie, ale bardzo mi się spodobało piękno świadomej lub nieświadomej kompozycji z małym bukiecikiem.

Przez most zwodzony nad kanałem przejdźmy do wschodniej, współczesnej części miasta.


Tarent ma 200 tysięcy mieszkańców, i oni oczywiście nie mieszkają wszyscy w tych częściowo zrujnowanych kamienicach starego miasta. Jest też kawał Tarentu współczesnego, z eleganckim deptakiem (ulicą Tommaso Niccolò d'Aquino, tutejszego poety z przełomu XVII i XVIII wieku; ma stronę na Wikipedii, albo Uicchipèdie, w lokalnym tarenckim dialekcie: link).


I jest tam, szczególnie wieczorem, całkiem sympatycznie. Żurawie portowe widoczne w głębi przypominają, czemu miasto zawdzięcza swój - raczej przemijający - dobrobyt.


I bardzo już południowo. Z Tarentu do wybrzeży Libii jest już tylko nieco ponad 900 kilometrów, mniej więcej tyle samo, co w linii prostej do Mediolanu. Nie, żeby te liczby miały jakieś wielkie znaczenie, ale co tam. Palmy są.


Można też pójść na lody, jogurt, naleśniki, albo budyń. 


Ale, jak to w Tarencie, wieloletni kryzys wyziera z różnych stron. To jest jedno z centralnych miejsc tarenckiego śródmieścia, na początku deptaku: skwer Garibaldiego. Nad placem góruje gmach Palazzo degli Uffici, zbudowany kiedyś na sierociniec, a potem mieszczący różne urzędy, szkołę morską, takie tam. I cóż, jak widać, jest opuszczony. To znaczy, co ja mówię, on nie jest opuszczony, on jest w remoncie; tyle, że od 2002 roku.


To może by nad morze? Wybraliśmy się, oczywiście, na miejską plażę. Może nie po to, żeby się kąpać (ja się kiedyś kąpałem w morzu w styczniu, ale to było w Izraelu, i wystarczy), ale żeby zobaczyć plażę nadmorskiego miasta. W Gdyni to przecież bardzo sympatyczna plaża jest, mimo bliskości portu. A w Tarencie?


Śmieci, smrodek, zrujnowana restauracja. Trochę strach, tak po zmroku szczególnie.


Byliśmy wieczorem na "nowym mieście", to wróćmy ma stare. Ponad ruinami świątyni Posejdona jest konserwatorium, z którego do wieczora słychać przeróżne instrumenty. Mnie zaciekawiło to mikro-mikro okienko, tam po prawej stronie. Toaleta, jak sądzę?


Wieczorny spacer po tarenckim starym mieście ukazuje naraz i zaniedbanie tej dzielnicy, i jej śródziemnomorską malowniczość.


Mi się te pustawe po zmroku uliczki, sklepy pozamykane albo na noc, albo już na stałe, i pomarańczowy blask sodowych latarni bardzo kojarzą z Jerozolimą, Akką, czy Hebronem. W tym ostatnim przypadku, oczywiście, bez całego dramatu podziału i okupacji.


Pewnie lepsze są bliższe geograficznie skojarzenia, ale ja nigdy nie byłem ani na Cyprze, ani na Malcie, więc tak tylko przypuszczam.


Dodam, że bardzo jestem dumny z tego, że ten zestaw losowych zdjęć ułożyłem w taką opowieść spacerową, chyba nawet sensowną.


O. Tak właśnie wygląda Tarent, najważniejszy port wojenny Włoch, miasto malownicze w zapyziałości.


Widokiem na wyrastający po drugiej stronie Zatoki Tarenckiej kraniec Apeninów kończymy. Do zobaczenia, dobrych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz