Wschody słońca widziane z Alp mają tę wadę, że nie widać z nich Tatr. Skoto tak, to w czasie mojej lipcowej wycieczki w Wielką Fatrę i Niżne Tatry musiałem obejrzeć nawet nie jeden, a dwa wschody słońca. Choć żaden z nich nie odbył się przy bezchmurnym niebie i bezkresnym widoku, to jak zawsze były one pięknym doświadczeniem.
W Niżnych Tatrach do tej pory oglądałem wschód słońca trzy razy, za każdym razem z Dziumbiera, w latach 2015-2016. W czasie mojej zimowej wycieczki w te góry, w styczniu 2020 roku pogoda nie pozwoliła mi nacieszyć się wschodem słońca na tym szczycie. Tym razem postanowiłem przenocować się w Kamiennej Chacie, schronisku pod samym szczytem Chopoka, i stamtąd wybrać się o wschodzie na kilkuminutowy spacer na szczyt.
Zaczęło się od pięknego zachodu słońca. Dotarłem na Chopok dość wcześnie, zjadłem, zakwaterowałem się w schronisku, i poszedłem na spacer. Miły, bo już bez plecaka. Chopok to szczyt strasznie oszpecony, złożony w ofierze narciarzom, dla których zbudowano dwie spotykające się pod wierzchołkiem kolejki gondolowe. Służące tym kolejkom gmaszysko, "Rotunda", jest widoczne z daleka, i nie jest to widok ładny. No, ale trudno; z samego skalistego szczytu Chopoka można patrzeć ponad Rotundą, i dostrzec na przykład elegancką panoramę Małej Fatry.
O, tak ładnie było wieczorem.
Posiedziałem, popatrzyłem, i wróciłem do schroniska. To właśnie ona, Kamienna Chata, i szczyt Chopoka za nią. Kamienna Chata przeszła jakoś po mojej ostatniej wizycie (2016) ogromną przebudowę, więc jeżeli byliście dawno, to moglibyście jej nie poznać.
Chwilę przed czwartą wzułem byłem butki, i poszedłem na górę. Zebrało się sporo chmur, ale powietrze było całkiem przejrzyste. Tatry Wysokie były widoczne bardzo wyraźnie.
Bardzo lubię widok na Tatry Wysokie od tej strony, bo wyglądają stąd, jakby zebrały się w jedno zwarte, skaliste gniazdo, opadające piargami Sławkowskiego ku żyznym polom Spisza.
W oczekiwaniu na wschód mogłem popatrzeć to tu, to tam. Tam był na przykład piękny wał chmur przelewający się w ciszy w dolinę Hronu, obejmującą Niżne Tatry od południa.
Jak to z pochmurną pogodą bywa, wydawało się, że wschodu nie będzie, gdy nagle słońce znalazło jakąś lukę między górą, a chmurą, i pokazało się. Tak się pięknie złożyło, że wychyliło się akurat zza Gerlacha. Na marginesie: Eljasz-Radzikowski, jeden z wielkich XIX-wiecznych taterników i tatrologów bardzo chciał, żeby ta góra się nazywała "Garłuch", bo tak po słowiańsku. No, ale co ja na to poradzę, że to jest od niemieckiego nazwiska?
A tak się ten wschód prezentował w szerszym ujęciu. W głębi Tatry, z lewej Liptów, z prawej Spisz. Trochę na słowo honoru po prawej stronie, w głębi widać Góry Lewockie.
I, jak to przy zachmurzeniu bywa, słońce zaraz się schowało za chmurami. A ja poszedłem jeszcze na jakiś czas spać.
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz