piątek, 30 czerwca 2023

Na Monte Bregagno, cz. 1

Pierwszy rok szkolny mieszkania we Włoszech za nami, potrzebny był jakiś wielki finał. Do tej pory wybierałem się na wycieczki w Alpy-Beskidy, wybrałem się więc pierwszy raz w Alpy-Tatry. Na mocy nadanych mi, samowładczych praw poświęcę wycieczce na Monte Bregagno (2107 m n.p.m.) osobny wpis. A nawet dwa wpisy. Miłego oglądania!


Kierowany tradycją wybrałem się na Bregagno z brzegów jeziora Como (198 metry). Skoro udało się na Monte Bisbino (1325 m), na Monte Colmegnone (1378 m), wreszcie na Monte Tremezzo (1700 m), to czemu miałoby się nie udać na Monte Bregagno? Pytanie niezbyt mądre, bo oczywiście tych metrów podejścia przybywa i przybywa. No, ale się udało, choć było już bardzo ciężko; zresztą, miałem ambitny plan, by pójść jeszcze dalej, ale skróciłem.


Tak to wygląda na podręcznej mapie. Wyszedłem w piątek wieczorem z Menaggio. Chciałem wcześniej, ale raz, że przedłużyła mi się praca, a dwa, że był strajk kolejarzy, i choćbym bardzo chciał, nie mogłem być w Menaggio wcześniej. Szkoda... Przez góry dotarłem do miasteczka Breglia, powyżej którego przebiwakowałem. Potem od rana na Monte Bregagno, które, choć nie zaznaczone osobno, jest bardzo wyraźnie widoczne. Kiedyś pewnie wybiorę się dalej wzdłuż grzbietu Pizzo di Gino na zachód, ale tym razem zszedłem w dół, w stronę Pianello del Lario.


Ten grzbiet już Wam kiedyś pokazywałem. W galerii z Monte Tremezzo (tutaj) było to zdjęcie, przedstawiające grzbiet Pizzo di Gino od południa. To najwyższe pasmo Prealp Luganeńskich (Prealpi Luganesi), czyli tego rozległego obszaru, w którym odbyły się do tej pory moje wszystkie włoskie wycieczki górskie. Pasmo odgałęzia się od głównego, granicznego ze Szwajcarią grzbietu  (na zdjęciu po lewej), i ciągnie po Monte Bregagno (po prawej), gdzie opada stromo do jeziora Como. Możecie sobie zestawić to zdjęcie z tym satelitarnym wcześniej, tam Tremezzo - skąd jest zrobione to zdjęcie - jest w lewej, dolnej części zdjęcia. 


To teraz obejrzyjmy sobie tę wycieczkę. W piątek wieczorem dojechałem z Como do Menaggio. Pierwszy raz byłem nad północną częścią Como, już za zbiegiem jego obu ramion. Z wybrzeża w Menaggio spojrzałem sobie jeszcze w wieczornym świetle na Grignę (po lewej), i położone na czubku Triangolo Lariano miasteczko Bellagio (po prawej), i ruszyłem.


Menaggio jest jednym z typowych nadkomaskańskich miasteczek, ustawionych kamienicami do fal jeziora, i wspinających się wąskimi ulicami w górę, ku okolicznym szczytom. Co je wyróżnia to fakt, że za plecami ma nie tylko góry, ale też głęboko wciętą dolinę ku Porlezzy, łączącą jezioro Como z jeziorem Lugano. O znaczeniu tej doliny może świadczyć fakt, że stąd na północ, aż do przełęczy Splügen - ponad 50 kilometrów w linii prostej - nie ma już żadnego połączenia drogowego ku zachodowi, ku szwajcarskim kantonom Ticino i Gryzonia.


Choć nie jest celem tej galerii pokazanie Wam Menaggio, to szkoda by było zupełnie tego nie zrobić. Są tam ładne widoki na lampy i jezioro...


...na bramy i jezioro...


...na pięknie pachnący rozmaryn...


...oraz na kościoły. Ten jest pw. św. Karola Boromeusza, i nigdy nie dostał fasady.


A ten, dużo wyżej, już fasadę ma. I jest pod wezwaniem świętej Agnieszki i, oczywiście, świętego Wawrzyńca.


Przy tym ostatnim kościele jest, jak się dowiedziałem z tablicy, Villa Vigoni, siedziba Włosko-Niemieckiego Centrum Dialogu Europejskiego. To, jeżeli dobrze rozumiem, coś w rodzaju Krzyżowej. Kto nie wie lub nie pamięta, o co chodzi z Krzyżową, niech kliknie tutaj.


Jeszcze jedno spojrzenie na Menaggio...


...i miasteczko się skończyło. Byłem jakieś 400 metrów nad poziomem morza. Góry najpierw przywitały mnie zaskakująco płaską doliną Piamuro. O, jak się ucieszyłem, widząc w niej pełno poziomek!

Poziomkówko indyjska, nie lubię cię.


Potem były kolejne ścieżki w górę. Ten kawałek bardzo przypominał wojskowy chodnik, którym kilka tygodni temu podchodziłem na Monte Crocione, w drodze na Tremezzo (tutaj).


Z kilku miejsc mojego szlaku na górę, w gasnącym świetle wieczoru otwierały się widoki na górujący nade mną od południa masyw Tremezzo. Szczyt po lewej to Crocione, za którym ukrywa się Tremezzo; po prawej jest Galbiga. Na grzbiecie między nimi były stanowiska moździerzy, które oglądaliśmy w tej galerii.


Ostatnim miejscem, w którym byłem za jasności było miasteczko Barna, ok. 550 metrów nad poziomem morza. 


Te górskie miasteczka - porządne, murowane miasta, z własnymi kościołami - są dla mnie niezmiennie fascynującym elementem lombardzkiego krajobrazu. To akurat nie jakoś bardzo wysoko nad poziomem morza, ale i tak, jak tu musiało być trudno się dostać przed pojawieniem się samochodu! Z czego te miasteczka się utrzymywały? Co skłaniało ludzi do osiedlania się w tak trudno dostępnych miejscach? Kontrast z górami polskimi, w których wsie - drewniane! - ograniczały się do dolin jest wyraźny.


Reszta dnia - czy raczej późnego wieczoru - to była droga w górę, przez kolejne przysiółki, doliny i lasy aż do miasteczka Breglia, a potem jeszcze w górę, aż do upatrzonego miejsca biwaku. W oryginalnym planie chciałem dotrzeć aż do przełęczy Sant'Amate, ale na to potrzebowałem wiele więcej godzin. Przespałem się więc w brzozowym lesie ponad Breglią, około 1100 metrów nad poziomem morza. Wiało strasznie w nocy, ale dzień wstał przepięknie, paląco słoneczny.


W górę! Las stopniowo rzedniał, i ok. 1250 metrów nad poziomem morza pojawiły się pierwsze tego dnia widoki. Jesteśmy już ponad 1000 metrów nad lśniącą w dole powierzchnią jeziora Como. 


Ku zachodowi, na stokach skalistego Monte Grona widać było nieodległe schronisko, Rifugio Menaggio. Jest pod skałami, w prawo-środkowej części zdjęcia.


Szło mi się ciężko, trochę przez ogólne zmęczenie pracą, trochę przez kiepską noc. To z jednej strony niedobrze, a z drugiej szybko zdecydowałem, że skrócę sobie planowaną trasę, i zyskałem czas na podziwianie widoków. Najpierw z radością porozpoznawałem szczyty i miejsca, które już odwiedziłem. Tremezzo po prawej, San Primo w środku, w oddali.


A to jeszcze szerszy widok z błękitną płaszczyzną jeziora w dole. Miasteczko bliżej nas, po prawej stronie, to Menaggio; u zbiegu ramion jeziora widać Belaggio; potężny masyw po lewej stronie to Grigna. Z tej perspektywy wygląda zupełnie inaczej, niż od Saronno czy San Primo, ale nic nie straciła ze swojej masywności. Mnóstwo ze swojej masywności straciły za to statki na Como. Niektóre są naprawdę duże - największy, "Orione", ma 49,7 metra, i wypiera 351 ton (informacje tutaj) - a z tej perspektywy wyglądały jak małe, białe łupinki. To właśnie "Orione" cumuje do Menaggio, po prawej stronie.


W miarę drogi ku górze widok stawał się coraz dalszy i wspanialszy. Ku północnemu wschodowi pokazały się potężne skalne ściany masywu Bregaglii. Miałem mieć jeszcze wiele okazji do oglądania ich w czasie tej wycieczki.


Tymczasem moja ścieżka wspinała się przez pokrywające masyw hale. Ostatni raz byłem tak wysoko w Alpach pod koniec kwietnia. Wtedy hale na Tremezzo były jeszcze żółte, pokryte głównie zeszłoroczną trawą. Przez te półtora miesiąca wszystko soczyście zazieleniło się i rozkwitło. I było nawet trochę poziomek, tym razem prawdziwych.


I to jest dobry moment, żeby posłać Wam trochę zapachu rozgrzanych słońcem alpejskich ziół, i napisać: cdn.


Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz