poniedziałek, 13 lutego 2023

Obrazki z Haszkowego spaceru rocznicowego, cz. 3

Powoli, ale konsekwentnie wędrujemy razem z Taboru do Lipnicy nad Sazawą. Równie powoli zbliża się czas planowania letnich wyjazdów, może Was na czeska Wysoczyna zainspiruje?


W części pierwszej (tutaj) przeszliśmy z Taboru pod Dub, w części drugiej (tutaj) spod Dubu pod Pacov. Jest już późne popołudnie 2 stycznia - choć tego stycznia trudno się domyślić, bo mimo setek metrów nad poziomem morza na zdjęciach nie ma ani trochę śniegu.

Choć kilometrów miałem za sobą i przed sobą już bardzo sporo, na szczęście nie skróciłem sobie drogi z Pacova szosą. Poszedłem czerwonym szlakiem, który zapadł się w pewnym momencie w głęboko wciętą dolinę Trnavy. Ta Trnava towarzyszyła mi zresztą długo, zawsze tak samo malownicza.


Skoro trzeba było zejść do doliny, trzeba było później też z niej wyjść. Na wysokim grzbiecie między dolinami Trnavy i wpadających do niej potoków leżała na moim szlaku wieś Velká Chyška. Dość dziwnie położona, muszę przyznać, bo mieszkańcy przecież mieli wszędzie strasznie daleko i wysoko - ale za to widoki niczego sobie. 

Dzień powoli dobiegał końca, ale światła było jeszcze dość, by zobaczyć eleganckiego nepomuka...


...zespół barokowych zabudowań gospodarczych...


...należących - według informacji czeskiego Katalogu Zabytków (tutaj) do klasztoru na Strahovie...


...oraz to miłe chłopskie gospodarstwo, schowane całkiem dosłownie w cieniu pańskich spichlerzy.


Jeszcze kapliczka na wylocie wsi, i na wschód. Skoro wieś leżała na grzbiecie, to oczywiście znowu musiałem zejść do doliny, i wspiąć się z powrotem na górę. Pewien bardzo miły kierowca chciał mnie podwieźć na górę, ale jako piechur konsekwentny uprzejmie odmówiłem.


Ciężko powiedzieć, gdzie zrobiło się naprawdę ciemno. W cieniu lasu było ciemno, a po chwili, na otwartej przestrzeni, światła na chwilę jeszcze przybywało. W Lesnej dało się jeszcze zobaczyć ten piękny, odbijający się w stawie gmach stajni czy obory.


Kawałek dalej, ze zboczy pod przysiółkiem o malowniczej nazwie Kyjov w blasku zachodzącego słońca widziałem jeszcze wieżę kościoła w Velkej Chyšce. 


I to by było na tyle dnia. Do celu tego dnia miałem jeszcze około 12 kilometrów. Szło się bardzo przyjemnie, w sumie to byłem zaskoczony swoją kondycją.


W Hořepníku liczyłem na sklep, ale chwilę wcześniej wziął się i zamknął. Był za to most, oczywiście na Trnavie. Most żelbetowy, ponoć jeden z pierwszych w Czechach, wzniesiony w 1912 roku przez inżyniera Stanislava Bechyně.


Stosowna tablica rzeczowo informuje, czego i ile ważącego może wjechać na most. Zwróćcie uwagę na znakomitą pamiątkę nowoczesności sprzed stu lat - walec parowy.


Odcinek z Hořepníka był jednym z najmilszych, mimo zmęczenia. Było arcyciemno, więc pięknie widać było nocne, księżycowe cienie drzew i zarysy krajobrazów. Potem była jeszcze wieś Červená Řečice - tam był otwarty sklep nawet - i ostatni odcinek, do noclegu w Želivie. Dodam, że na tym ostatnim odcinku jeszcze dwa razy przeszedłem Trnavę, a jak.


W Želivie spałem w zamkniętym hotelu. Zdaje się, że właściciel nie wziął w ogóle pod uwagę, że ktoś może szukać tam noclegu na początku stycznia, i nie zaznaczył na bookingu, że nieczynne. A jak już zarezerwowałem, to było głupio odwoływać mi rezerwację. Niemniej nocleg bardzo przyjemny, spało się wybornie. To pewnie też częściowo przez te ponad 40 kilometrów w nogach.


Želiv leży w dolinie, u zbiegu Želivki i Trnavy. Miejsce upatrzyli sobie w XII wieku norbertanie (premonstratensi), z którymi w ramach naszych wspólnych internetowych spacerów spotkaliśmy się już w Milevsku (tutaj). Jak to ja musiałem najpierw obejść klasztor od złej strony, ale przynajmniej sobie tego nepomuka dwa razy zobaczyłem. Nieco w półmroku, ale taki to był styczniowy poranek.


Muszę się tu jeszcze kiedyś wybrać, bo miejsce ciekawe, a siłą rzeczy wtorek, 3 stycznia nie był najlepszym dniem na zwiedzanie. Na kompleks klasztorny składa się gotycko-barokowo-niewiadomojaki kościół pw. Narodzenia NMP (w głębi), zespół budynków klasztoru z pałacem opackim (w środku) i renesansowy tzw. Trčkův hrad (Zamek Trczki), siedziba rodu, który nabył zniszczony klasztor po wojnach husyckich i sobie tu przez dwa wieki urzędował.


Ponieważ reneansowe siedziby szlacheckie to jednak dla mnie spora rzadkość, ten kawałek wydał mi się najciekawszy. Przypominał mi trochę kawały zamku Budatin w słowackiej Żylinie.


Nu, bardzo mi się to całe miejsce podobało.


O kościele klasztornym się wypowiedzieć nie mogę, bo widziałem tylko fasadę, i trochę jej nie zrozumiałem. Gotyk ukryty pod kolejnymi warstwami? Zneogotycyzowany barok? Pojadę kiedyś, to się dowiem. 


O, a widzicie gwiazdę w bramie? Toż to gwiazda morawska! Pamiętacie Herrnhut?


Zamek Trczki pięknie prezentuje się znad rzeki. Jaka to rzeka, hmm? Ha, pewnie powiedzieliście "Trnava", a to Želivka, mam Was.


Żeby nie było ze wszystkim tak pięknie, to tu możecie zobaczyć iście minionoustrojową elegancję: klasztorna wieża, cmentarny kościół i rządek garaży.


A! W Želivie jest też pomnik Jana Želivskiego. Ja nie miałem pojęcia kto to, ale ponieważ podróże uczą i bawią, postanowiłem sprawdzić. I toż to jest ten ksiądz, co prowadził procesję w Pradze, która się zakończyła pierwszą defenestracją praską. O.


Przeprawa przez Želivkę.


I w miejscu, gdzie wspinałem się po raz kolejny na wyżynę z kolejnej doliny napiszę:

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz