wtorek, 28 lutego 2023

Obrazki z Haszkowego spaceru rocznicowego, cz. 4

Ech, czas domknąć przegląd zdjęć z noworocznego spaceru... Jak zawsze, ten wieloczęściowy przegląd posłużył mi do uporządkowania zdjęć i wspomnień, zaznaczenia sobie punktów na mapie, sprawdzenia czegoś w książce. I równie tradycyjnie: jeżeli kogoś z Was ten przegląd zainspirował do własnej wycieczki, cieszę się ogromnie!


Poprzednią część przerwałem po wyjściu z głębokiej doliny Želivki, rano 3 stycznia. Tego dnia miałem już do przejścia dużo mniej, niż poprzedniego, ale nadal były to 32 kilometry.


Również wysokości były mniejsze, niż 2 stycznia. Wtedy wszedłem na mniej-więcej 650 metrów, teraz byłem przeciętnie na ok. 550. Ale nadal otaczała mnie Wyżyna Czeskomorawska, z całym jej pięknym pofalowaniem i bezludnością. 


Szedłem przez kolejne wsiomiasteczka: Vřesník i Petrovice, rozdzielone rozległymi obszarami pól i lasów. Gdybym miał więcej czasu - powiedzmy, jeszcze jeden poranek do dyspozycji - poszedłbym stąd na Humpolec, i potem po grzbiecie Orlika do Lipnicy. Ale że tego dodatkowego czasu już nie miałem, skierowałem się bardziej na północ, prawie najkrótszą drogą do celu. W Petrovicach widziałem tę uroczą szopkę bożonarodzeniową.


Z kolei w Jiřicach - to już miasteczko, bo wg Wikipedii 900 mieszkańców - była otwarta restauracja i piękna barokowa plebania. 


Tutaj też przekroczyłem wiaduktem autostradę D1. Jechałem nią kiedyś, ale tylko raz, w 2018 roku. Wtedy nawet żałowałem później, że byłem tak blisko Lipnicy, i nie pomyślałem o odwiedzinach. Ale co się odwlekło, to itede.


Jiřice leżą na wysokim na jakieś 570 metrów grzbiecie, i tamtędy też biegnie autostrada. Przeszedłem autostradę, wspiąłem się na kapuścianą miedzę, popatrzyłem...


...i pierwszy raz zobaczyłem zamek w Lipnicy nad Sazawą. Okazały, nawet z takiej odległości!


Jak to na Wysoczyźnie, raz grzbiet, raz dolina ze stawami i potokami.


Przez kilka kilometrów szedłem tuż obok Humpolca, największego miasta okolicy. W Brunce, przysiółku należącym do tego miasta spotkałem duży kompleks fabryki i magazynów.


Była nawet willa prezesa czy innego dyrektora Borowieckiego. Jak się dowiedziałem, była to dawniej fabryka tekstyliów braci Joklów, część "humpoleckiego Manchesteru".


Zadbane pomniki poległych w obu wojnach światowych są i w tej części Czech typową ozdobą nawsia.


Obok stawu, kaplicy i przystanku autobusowego.


Miło mi się teraz pokonywało kilometry, bo miałem może niewielki, ale zapas czasu, Tego dnia nocować już miałem w wagonie sypialnym pociągu do Warszawy, i nic nie wskazywało na to, żebym mógł się na niego spóźnić. Mogłem zresztą skrócić sobie drogę z Lipnicy do pociągu autobusem, choć na szczęście nie musiałem tego robić.


Na wschodzie towarzyszył mi nieco górujący nad okolicą grzbiet Orlika (678 metrów). Trochę żałowałem, że tamtędy nie szedłem, ale jednak wtedy mógłbym się nie wyrobić...


A na północy coraz bardziej potężniał z każdym krokiem zamek w Lipnicy.


Między Brunką a Kejžlicami szedłem szosą. Może niezbyt ruchliwą, ale jednak po asfalcie. Z ulgą zszedłem znowu na polną drogę, którą miałem już dojść do Lipnicy.

Ach, i to przecież te Kejżlice z powieści: "— W Lipnicy był niegdyś jeden wachmistrz żandarmski w dole przed zamkiem. Mieszkał tam, gdzie był posterunek, a ja, stary poczciwiec, myślałem zawsze, że posterunek musi być na jakimś widocznym miejscu, w rynku czy na jakim placu, a nie w ciasnej, ustronnej uliczce. Więc idę do przedmieścia, obchodzę domek za domkiem, nie patrzę na napisy i w jednej takiej chałupie otwieram drzwi na pierwszym piętrze i melduję się: „Upraszam pokornie ubogi wędrowny”. Ech, mój Boże, nogi mi odjęło! Wlazłem prosto na posterunek żandarmski. Karabiny pod ścianami, krucyfiks na stole, rejestry na szafce, najjaśniejszy pan z obrazu nad stołem patrzy prosto na mnie. Zanim zdołałem coś wykrztusić, pan wachmajster przyskoczył do mnie i dał mi tak zdrowo w pysk, że od drzwi zleciałem po schodach na sam dół i nie zatrzymałem się aż w Kejżlicach. Takie jest prawo żandarmów."


Było koło w pół do trzeciej kiedy minąłem pierwsze domy Lipnicy.


Cytowany z drogi Radko Pytlík tak napisał o przyjeździe Haszka do Lipnicy. "O dniu wyjazdu zadecydował przypadek. Jak mówią, Haszek wyszedł właśnie z dzbankiem po piwo, aż tu spotyka Panuszkę, przygotowanego do drogi. Chwila jest odpowiednia, bo Szura poszła z Sauerem do miasta po sprawunki. Haszek proponuje malarzowi, że mu pomoże nieść bagaż. Od słowa do słowa, i w końcu wyjechali obaj. Dzban został w gospodzie, skąd Haszek nigdy go już nie odebrał." 

Haszek przyjechał do Lipnicy 25 sierpnia 1921 roku, spędził tutaj ostatni rok z hakiem swojego krótkiego życia.


Lipnica jest bardzo ładnym miasteczkiem, rozłożonym pierścieniem wokół zamku. 


Haszek sporo czasu spędzał na zamku, myślał tam, pisał, i urządzał żarty swoim gościom.


Sam zamek zapisał się w historii czeskiej z dużo wcześniejszego powodu: tutaj wyświęcano pierwszych husyckich księży i prawdopodobnie tutaj spisano na początku wojen husyckich (ok. 1420 roku) Biblię Lipnicką, jeden z najokazalszych średniowiecznych manuskryptów powstałych na ziemiach czeskich.


W domku, w którym Haszek mieszkał, i w którym zmarł, jest obecnie muzeum. W zimie zamknięte, niestety.


Mój cel wycieczki leżał na wzgórzu po południowej stronie zamku i miasta.


To stary, malowniczy cmentarz, na którym znajduje się grób Haszka. Pisarz zmarł po długiej chorobie 3 stycznia 1923 roku:

"Wcześnie rano po krytycznej nocy, dnia 3 stycznia 1923 roku Kliment Sztiepánek, pisarz i "sekretarz" Jarosława Haszka, pędzi do niedalekiego Kochánova zatelefonować do Pragi do Bogusława Haszka, że jego brat jest umierający. Wróciwszy do Lipnicy dowiaduje się, że jego pracodawca już nie żyje. Wynajmuje bryczkę i natychmiast wyrusza na stację, na praski pociąg. Ale Bogusława spotyka już za pierwszymi lipnickimi domkami. (...)

Sztiepánek oznajmia przybyłemu, że już nie ujrzy Jarosława Haszka przy życiu." (R. Pytlík)

Lipnicki proboszcz oporował i chciał mało pobożnego pisarza pochować za murem, ale upór przyjaciół Haszka wygrał.


Lipnica jest, jak mogliście wywnioskować już z poprzednich zdjęć, jednym wielkim pomnikiem Haszka. W sercu miasteczka leży gospoda "Pod czeską koroną", w której posilałem się, a razem ze mną ludzie czekający na wieczorną uroczystość na cmentarzu.


Czego tam na ścianach nie ma! Nie zabrakło nawet portretu Mikołaja II, widocznie bardziej odpornego na obsrywanie przez muchy od Cesarza Pana.


Uroczystość była raczej dla wtajemniczonych, bo ja jeszcze przy pierwszej wizycie na cmentarzu nie miałem pewności, czy coś się w setną rocznicę śmierci pisarza przy jego grobie odbędzie. 


Ale odbyło się, w miło łączącym pamięć i humor haszkowskim stylu.


Po tej uroczystości na grobie pisarza zniczy i kwiatów już nie brakowało.


Choć, pozwolę sobie się pochwalić, mój był tym najoryginalniejszym. Myślę, że Haszkowi by się spodobał.


Widok z cmentarza podoba mu się na pewno.


Czas było kierować się do pociągu, tym bardziej, że miałem do stacji jeszcze osiem kilometrów. Ale gdy już zacząłem iść, zorientowałem się, że niebo rozchmurzyło się, i mury lipnickiego zamku są pięknie oświetlone przez zachodzące słońce.


No, koniecznie muszę jeszcze do Lipnicy wrócić.


Poczekałem sobie aż do zachodu słońca. "Wchodząc do zajazdu frajter wyraził się, że nie zaszkodziłoby wypić jednego, ale co do liczby okazał się kiepskim rachmistrzem. Gdy wypił dwunastego, oświadczył z wielką stanowczością, że dowódca rejonu żandarmerii wojskowej jest do trzeciej godziny na obiedzie, że więc nie trzeba się spieszyć, prócz tego zaczyna się zadymka. Gdy się do Pisku zajdzie na czwartą, to czasu będzie aż nadto. Do szóstej sprawę załatwią. I tak pomaszerują już po ciemku, bo pogoda dzisiejsza marna. A w ogóle to wszystko jedno: czy się pójdzie teraz, czy później. Pisek przecie nie zając." Z tym tylko, że nie Pisek, a Svetla nad Sazawą.


Jeszcze spojrzenie na lipnicki cmentarz, i w drogę, teraz już na serio.


Z Lipnicy wyszedłem przez rynek, wokół zamku, i drogą w stronę Svetlej. Drogę szybko opuściłem, i poszedłem dalej leśnym traktem. Chciałem iść niebieskim szlakiem, ale w pewnym momencie źle skręciłem, i zawędrowałem do rozrzuconych na zboczach wzgórza kamieniołomów. W ich zalanych wodą rozpadlinach unosił się tu i tam lód, widoczny w świetle latarki. To był jeden z niewielu śladów zimy, jakie widziałem.


"Do Lipnicy przyjechali jeszcze tego samego dnia, 25 sierpnia 1921 roku. Kiedy zastukali w drzwi gospody Pod Czeską Koroną, zapadał już zmrok. Tego dnia był upał, z pól dopiero zwożono zboże. Od stacji kolejowej w Svietlej nad Sazavą czekało na nich kilka gospód, tak że droga, trwająca zwykle dwie godziny, przeciągnęła się aż do wieczora. Haszek nic sobie z tego nie robił i ciągle przypominał Panuszcze: Człowiek planuje, a knajpa plany psuje." (R. Pytlík)


Szlak zetknął się jeszcze z drogą w Závidkovicach, a potem już wśród pól doprowadził mnie do Svetlej.


W drodze na dworzec, na ostatnim kilometrze spaceru, przekroczyłem wreszcie pierwszy raz rzekę Sazawę. Kto uczestniczył w mszach polowych feldkurata Katza, ten się chcąc niechcąc z Sazawą spotkał już wcześniej: "Co miał przedstawiać trzeci obraz, nie można było w ogóle dociec. Żołnierze kłócili się zawsze na ten temat i usiłowali rozwiązać ten rebus. Ktoś nawet twierdził, że jest to krajobraz znad Sadzawy. Był wszakże pod tym napis: Heilige Maria, Mutter Gottes, erbarme Dich unser."


Ładny pałac ma, jak to w Czechach bywa, korzenie w średniowiecznym zamku. Jego obecna forma pochodzi z XIX wieku, gdy właścicielami majątku była rodzina Salm-Reifferscheidt. Haszek miałby tu pewnie do dorzucenia jakąś anegdotkę.


Jeszcze kilkaset metrów po miasteczku, i dotarłem na dworzec. Tu skończył się mój spacer. Przeszedłem 89 kilometrów, co wydaje mi się znakomitym wynikiem jak na równe 48 godzin, które ta wycieczka trwała (od około ósmej 1 stycznia do około ósmej 3 stycznia). Stąd pospieszny zabrał mnie do Kolina, gdzie miałem sobie poczekać na nocny do Warszawy. Skoro tu skończył się spacer, to w zasadzie tu mógłby się też skończyć ten przegląd, ale dołączę kilka aneksów i finał.


Po pierwsze, dla przypomnienia mapy mojego spaceru. Najpierw ta szczegółowa...


...a potem ta ogólna, gdzie elegancko widać wszystko moje spacery odbyte w tej części Europy. Jak też widać, koniecznie muszę sobie zrobić jakiś spacer łączący haszkowskie spacery południowoczesko-wysoczynowe z pozostałymi, już ze sobą posplatanymi. W sumie taki był pierwotny pomysł, na wycieczkę z Pragi do Lipnicy, ale na to nie miałem czasu.


Po drugie, obrazkiem z kolińskiego rynku. W Kolinie miałem do pociągu około dwie godziny, więc co miałem na dworzu siedzieć. Rynek bardzo ładny, choć przez porę dnia i porę roku raczej opustoszały,. Cieszyłem się na jedną restaurację, ale była zamknięta z powodu noworocznego urlopu. Czynna była, na szczęście, kebabownia. Z falafelem, żeby nie było.


Po trzecie, pokażę Wam jeszcze sgraffita z kolińskiego dworca. Jest lud pracujący miast...


...i jest lud pracujący wsi.


A po czwarte, zdjęciem z chłodnego poranka 4 stycznia, z dworca Warszawa Gdańska. Spało się dobrze, choć raczej ciasno. To może trochę dziwne, ale pierwszy raz jechałem sypialnym. Najpierw mnie nie było stać, a potem nie było okazji. 

* * * 


"Także i Szwejk nie został napisany do końca. Może by Haszek dokończył swoje dzieło, gdyby bardziej dbał o zdrowie, gdyby się w porę pożegnał z mitem cyganerii, gdyby zmienił tryb życia. Tylko że wtedy już by to chyba nie był Haszek i nie byłoby prawdopodobnie Szwejka." (R. Pytlík)


Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz