środa, 16 kwietnia 2025

Przez Campo dei Fiori

W połowie marca byłem kolejny raz w masywie Campo dei Fiori: było już trochę wiosennego słońca, ale jeszcze bez wiosennej zieleni. A teraz zieleń już jest, więc z tej nadzwyczajnie sensownej okazji zapraszam Was na wycieczkę przez jedno z sympatycznych, okołomediolańskich pasemek.


Już tu kiedyś byliśmy: okazywałem Wam Sacro Monte di Varese (tutaj), a ona jest - ta Święta Góra - właśnie na zboczach Campo dei Fiori. Tym razem też będzie parę obrazków stamtąd, bo chciałbym przy okazji wycieczki z Trevisago do Varese zrobić tutaj coś na kształt blogowej monografii pasma. Trochę dla porządku, trochę dla pamięci, trochę dla inspiracji, jak byście byli w Mediolanie, i zapragnęli gdzieś wycieczki w góry. Wtedy Campo dei Fiori jest w sam raz.


Dla poglądu i orientacji: jesteśmy w północnych Włoszech, dokładniej w Lombardii. Jeszcze dokładniej w północno-zachodnim końcu Lombardii, pomiędzy jeziorem Maggiore (widać po lewej stronie) a wciśniętym w Lombardię językiem szwajcarskiego kantonu Ticino (widać po prawej stronie). Campo dei Fiori to ten masyw pośrodku, odcięty od sąsiadów doliną Valcuvia (od północy) i Valganna (od wschodu). Na południu pasmo opada w stronę wąskiego pasa pogórz, pod którymi za chwilę zaczyna się już Pianura, czyli Nizina Padańska. Niebieskie kreski to moje spacery po paśmie. Wygląda, że dwa, ale w sumie było pięć, tylko one się ze sobą pokrywały, bo jestem nudny.


Z tej mapki to może nie widać, ale Campo dei Fiori bardzo się wyróżnia w panoramie. Szczególnie od wschodu. To widok z winnic ponad Chiasso, nieopodal południowego bieguna Szwajcarii (byliśmy tam tutaj). Campo dei Fiori to ten elegancki masyw nieco na prawo od środka zdjęcia, z równymi zboczami od południa, i stromymi, bardziej poszarpanymi od północy.


A to widok z tego samego kierunku, tylko z większej odległości. Jesteśmy na szlaku na Boletto, ponad Como. Campo dei Fiori po prawej, a w tle Monte Rosa. Ale to już trochę dalej, i trochę wyżej.


Campo dei Fiori ma najwyżej 1227 metrów, i dwa grzbiety. Jeden ten główny, wyższy, z zachodu na wschód, i drugi ustawiony do niego prostopadle, z Monte Martica. W tym drugim jeszcze nie byłem. 


Skoro przeszedłem sobie te parę tygodni temu cały główny grzbiet od zachodu na wschód, to Wam teraz o tej wycieczce opowiem, i przy okazji co nieco zanotuję o różnych praktycznych sprawach. Główna praktyczna sprawa jest taka, że choć Włosi uwielbiają dojechać wszędzie samochodem, to w Campo dei Fiori jest bardzo dobry dojazd pociągiem. Z Mediolanu można dojechać do Varese, i stamtąd podjechać na szlak, albo nawet na grzbiet autobusem. Można też wybrać pociąg jadący dalej, do Laveno, i wysiąść sobie na przykład w Gavirate lub Cocquio-Trevisago - a z tych przystanków na szlaki już się wychodzi bezpośrednio.


Tym razem szedłem z Cocquio-Trevisago, bo nie mogłem się oprzeć nieodpartemu urokowi tej nazwy. Chciałem wejść na Punta di Orino, pierwszy od zachodu wyraźny szczyt pasma, a potem pójść na wschód. Przy okazji wizyty w Trevisago mogłem zobaczyć ten piękny plakat po lombardzku.


W górę, jak to w górę we Włoszech: zanim się wejdzie na szlak, trzeba powspinać się drogą dla fiatów pand. 


Po drodze mijałem osiedle Cerro. Wszystko porządnie murowane, własny mały kościół (pw. św. Bernarda), a do tego taka piękna, pałacowa w duchu brama na podwórze jednego z domów. Tutaj to jeszcze pół biedy, bo jesteśmy niewysoko, ale ja wciąż nie wiem, z czego się utrzymywały te wszystkie miasteczka położone tysiąc metrów nad jeziorem Como.


Szlak w górę lokalny pasjonat dłubania w drewnie ozdobił drewnianą wiewiórką, drewnianym skrzatem, drewnianym wężem, no i drewnianą wiedźmą. Przypuszczam, że gdybym szedł w nocy, to bym się, że tak powiem, zabrudził.


Buczyna! Ja wiem, że ona nie jest karpacka, ale i tak bardzo piękna. Miesiąc temu jeszcze nie obudzona, teraz pewnie już te zbocza są pokryte jasną zielenią. 


Ale to nie wszędzie, bo pod samym szczytem Orino jest w lesie wielka wyrwa. Ona była już dwa i pół roku temu, jak tu byłem pierwszy raz, ale wtedy leżały jeszcze drzewa. 


O, tak to wyglądało. Kornik do spółki z wiatrołomem, zdaje się. Przy okazji. Na zdjęciu wcześniej widać takie wyraźne, ogrodzone kółka. W nich wysypana kora, i rosną sobie sadzonki. To pewnie takie początki nowego lasu, ale jestem ciekaw, czy ma znaczenie, że mają akurat taką średnicę, i są dokładnie okrągłe?


Lasu szkoda, ale nie ma tego złego, co etc. Dzięki wyrwie ze szlaku otwierają się widoki. Tutaj na zachód, w stronę jeziora Maggiore i Mottarone. Trochę było też widać wysokich Alp dalej, ale i pogoda, i widoczność były tego dnia takie sobie. Swoją drogą, pokazywałem już Wam kiedyś i obrazki znad Maggiore (tutaj), i drogi na Mottarone, ale to ostatnie tylko na fejsbuku. To tam, gdzie była kolejka linowa, która się w 2021 roku urwała, i zginęła masa ludzi.


W drugą stronę widać jezioro Varese. Ono jest dużo mniejsze od Gardy, Maggiore, czy Como, ale nadal jest w pierwszej dziesiątce największych naturalnych jezior Włoch. Piszę "w pierwszej dziesiątce", bo nie wiem, jak liczyć Lugano, które jest w większości w Szwajcarii. W ogóle ta okolica, jak widać na zdjęciu, jest bardzo jeziorna.


O, a to jest lotnisko Malpensa. Przy dobrej widoczności widoki z Campo dei Fiori sięgają Apeninów, ale to akurat nie przy tej wycieczce.


A na razie ścieżka przez zbocze dochodzi do dawnej wojskowej drogi...


...i razem z nią wychodzi na szczyt.


Ze szczytu jest oczywiście jeszcze więcej widoków, ale tam jest też coś jeszcze lepszego: bunkry. No, dobra, to nie są bunkry, ale jest fortyfikacja. To stanowiska dla włoskich dział górskich, część tak zwanej "Linii Cadorny". Nazwano tak włoskie fortyfikacje zbudowane w czasie pierwszej wojny światowej dla obrony przed, uwaga, Szwajcarią. Odkąd pierwszy raz zobaczyłem te umocnienia nie mogę przestać podejrzewać, że to było po prostu wyprowadzanie publicznych pieniędzy. No, ale po co drążyć temat; ważne jest, że trzeba było jakoś te działa tutaj na wypadek "W" wciągnąć, zbudowali więc włoscy saperzy razem z austriackimi jeńcami dłuuugą drogę przez całe pasmo. I to jest akurat bardzo miłe, bo przez większość pasma można sobie przejść lub przejechać właśnie tą drogą.


Działa miały być takie. Nie wiem, czy w baterii na Monte Tremezzo miały stać takie same (o tym było tutaj). 


A strzelać miały tam, wzdłuż doliny Valcuvia. Tędy się mieli, jak rozumiem, przekradać od Lugano nikczemni Helweci. 


A choćby byli najbardziej nikczemni, to byłoby im się ciężko drapać, bo od północy pasmo urywa się stromo. Pointa jest oczywiście taka, że mimo pewnych proniemieckich sympatii w Szwajcarii nie było w czasie pierwszej wojny światowej żadnych poważnych zamierzeń, żeby przystąpić do wojny.


Już się napatrzyliśmy na fortalicję, to jeszcze widoki. Większość już była, to teraz już tylko jedno spojrzenie: w stronę jeziora Maggiore, lombardzkiego Laveno razem z górującym nad nim Sasso del Ferro (po prawej), i piemonckiej Verbanii po drugiej stronie. Powinna być też masa wysokich Alp, ale chmury zasłoniły.


To jest ta rzeczona droga. Wcześniej ją już widzieliście w lecie (wrzesień 2022, parę zdjęć wcześniej) a to teraz, w marcu. Widać, jak geologia elegancko pochyliła pasmo na południe. To eleganckie pochylenie dobrze widać z daleka, co możecie sobie jeszcze raz zobaczyć też ileśtam zdjęć wcześniej.


Droga oczywiście pomija wyrastające po kolei w grzbiecie szczyty. Przy poprzedniej wycieczce tędy ja też je pominąłem, ale teraz postanowiłem być twardy, a nie miętki, i wyszedłem najpierw na Punta di Mezzo, a potem na Punta Paradiso. 


Punta di Mezzo ma 1227 metrów, jest najwyższym szczytem pasma, i jest nawet całkiem przepaścisty. Jak cały masyw, przepaścistość jest od północy, gdzie urywają się ostro wychylone z głębin warstwy skalne. Od południa zbocza są zgodne z tymi warstwami, więc jest dużo łagodniej.


Drugi szczyt, Punta Paradiso, ma 1226 metrów. Przy takich różnicach można mieć tylko nadzieję, że ktoś dobrze zmierzył, bo jak nie, to się może okazać, że kolejność jest odwrotna. Takie zmiany na podium były w Wielkiej Fatrze, a w Łysogórach przybył niedawno całkiem nowy najwyższy szczyt (o tym z kolei było tutaj). Ewentualne spory można w Campo dei Fiori rozsądzić tak, że Punta Paradiso i tak sięga wyżej, bo ma na szczycie obserwatorium astronomiczne. Od zachodu można tam dojść ścieżką, od wschodu jest całkiem elegancka, asfaltowa droga. Muszę Wam dodać, że obserwatorum nosi imię Giovanniego Schiaparellego. Wam to może nic nie mówi, chyba, że się bardzo interesujecie astronomią, albo czytaliście Lema: to właśnie Schiaparelli otworzył przed światową nauką fantastyczną ślepą uliczkę, jaką były marsjańskie kanały.


W marcu nie było jeszcze za dużo kwiatów, ale nazwa "Pole kwiatów" zobowiązuje, więc były te przebiśniegi.


Wspomniałem o geologii, to mogę Wam jeszcze pokazać. Większość masywu jest zbudowana z wapieni dolnej jury, czyli mniej-więcej mających 200 milionów lat (nasza Jura to w większości górna jura, czyli skały nieco młodsze). A skoro są wapienie, to są i jaskinie. Niektóre otwory są łatwo widoczne przy szlakach, choć oczywiście zabezpieczone kratami. Według tablicy informacyjnej, w Campo dei Fiori jest znane 170 jaskiń o łącznej długości ok. 40 kilometrów. Ta na zdjęciu, u podnóża obserwatorium, to otwór Grotta di Cima Paradiso, którą w 2011 roku speleolodzy z Carese połączyli z rozległym kompleksem Alta Valle della Stretta, największej jaskini w Campo dei Fiori (ok. 10 kilometrów długości, 714 metrów przewyższenia).


Droga prowadząca do obserwatorium na Punto Paradiso zapowiada część pasma łatwo dostępną dla samochodów. I rzeczywiście, wokół pojawia się nagle pełno dróg i pełno zaparkowanych samochodów. Włosi, podobnie jak Polacy, bardzo kochają swoje samochody. A że samochodem można często dostać się dużo bliżej szlaków czy atrakcyjnych miejsc, niż z pomocą komunikacji publicznej, to w wielu miejscach podmediolańskich gór spotyka się masy samochodów.


Nieopodal jest też opuszczony Grand Hotel. Przez pół XX wieku to było jedno z ulubionych miejsc śmietanki towarzyskiej Varese i samego Mediolanu. Czemu go zamknięto, tak naprawdę nie wiem. Może po prostu wyszedł z mody, jak Grand Budapest Hotel?


Jak hotel budowano, to oczywiście nie jeździło się tam samochodem. Do hotelu jeździło się, drodzy państwo, własną kolejką górską.


Jej opuszczone budynki wyglądają jak skrzyżowanie secesyjnej kamienicy z ukrytą w dżungli świątynią Majów.


Z tarasu przy kolejce widać już doskonale najważniejszy zabytek Campo dei Fiori: Sacro Monte. Tak to wyglądało we wrześniu 2022 roku...


...a tak teraz, miesiąc temu. 


Za to San Primo jeszcze przyprószone śniegiem. O San Primo było m.in. tutaj.


No i cóż? Jeszcze kawałek przez niespodziewanie dziki fragment pasma, i byłem pod Sacro Monte. W zasadzie już chciałem uznać Sacro Monte za koniec wycieczki, ale do autobusu było dużo czasu, a domknięcie sobie spaceru zejściem szlakiem obok kaplic bardzo kusiło. Więc zszedłem, wypatrując Mediolanu. Widzicie? Jest też wielkie gmaszysko seminarium w Venegono.


Było Sacro Monte z góry, to teraz z dołu.


A to jeszcze jedne kwiatki. W końcu Campo dei Fiori.

Do usłyszenia!

* * *

Parę informacji praktycznych. W Campo dei Fiori najłatwiej wybrać się z Mediolanu pociągiem. Do Varese można dojechać albo podmiejskim pociągiem S5 (m.in. z Milano Porta Garibaldi), albo regionalnym z dworca Milano Cadorna. Te dwa pociągi zatrzymują się w Varese na dwóch różnych dworcach, ale położonych jakieś sto metrów od siebie. Tuż obok jest przystanek autobusu "C", jadącego w wariantach albo do podnóża Sacro Monte, albo na samą górę. Drogami pod samym grzbietem jeździ jeszcze autobus "CF". Jeździ z rzadka, ale jak się uważnie sprawdzi rozkład, można sobie elegancko podjechać na szlak w okolice dawnego Grand Hotelu. Do Trevisago albo Gavirate, skąd można się wybrać na wycieczki od zachodu, można się już dostać tylko pociągiem regionalnym jadącym z Milano Cadorna do Laveno. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz