Chwilowo wystarczy Włoch, szczególnie, że na południe od Alp są na zmianę upały, powodzie, i gradobicia; kilka dni temu lokalne media pokazywały zdjęcia rwących rzek płynących przez ulice śródmieścia Saronno. W naszej części Europy jest było dotąd o wiele pogodniej. Z tej okazji spędziłem tydzień w dwóch z moich ulubionych pasm górskich, to jest w Wielkiej Fatrze i w Niżnych Tatrach. A skoro góry, i w miarę pogodnie, to musiałem oddać się mojej ulubionej przyczynie niewyspania: oglądaniu, i nieudolnemu fotografowaniu wschodów słońca.
Prognozy na czas wycieczki były bardzo marne, z zapowiedziami prawie ciagłych burz. Na szczęście, te przewidywania mocno się myliły, choć pilnowałem bardzo aktualnych doniesień, i z niepokojem obserwowałem chmury. No, ale tylko raz w nocy obudziły mnie bardzo odległe błyski; poza tym było ładnie.
Z rana pierwszego dnia wycieczki dojechałem do Rużomberka. Rozkład pociągów ułożył się tak korzystnie - a puntkualność pociągów umożliwiła przesiadki - że droga z Warszawy Centralnej do dolnoliptowskiej metropolii zajęła mi raptem 7 godzin. Wczesnym popołudniem wyszedłem z Rużomberka, zahaczając po drodze o mauzoleum Hlinki (byliśmy w nim tutaj), i dobrze sobie znaną drogą wokół Sidorowa doszedłem na Wilkolińskie Łąki; stamtąd już nieznanymi, wreszcie odwiedzonymi szlakami wyszedłem na Szypruń (Šiprúň).
Szypruń ma 1461 metry, i jest jednym z wyższych szczytów wschodniego, liptowskiego pasma Wielkiej Fatry. Kto z Was w Wielkiej Fatrze był dobrze wie, że ona ma kształt takiego jakby widelca o dwóch zębach. Trzonek to najwyższe pasmo z Ostredokiem, a zęby to dwa biegnące na północ pasma, turieckie na zachodzie i liptowskie na wschodzie. Jak to na Słowacji bywa, jest tu raczej dziko, bo i powyżej dolin prawie nie ma gdzie nocować. Ja ten pierwszy nocleg, jeszcze poza granicą parku narodowego postanowiłem spędzić w namiocie. Nieopodal szczytu jest też chatka, ale tak zaśmiecona, że odpuściłem.
Wieczór był bardzo piękny. Zachodące słońce oświetlało złotym blaskiem wyrastające po drugiej stronie kotliny Liptowa szczyty Tatr.
A samo niebo wyglądało tak.
W nocy nad Orawą i Podhalem, kilkadziesiąt kilometrów na północ, przetoczyły się burze, ale Wielkiej Fatry nie dotknęły. Przed czwartą rano było nadal pogodnie, ale jednak widać było mniej, i bliżej, niż wieczorem. Tatr Wysokich już nie było widać, a wzrok sięgał tylko tych bliższych, Zachodnich szczytów.
Pełen uroku był widok na Orawę, zasnutą jak zwykle porannymi mgłami. Kto bardzo wysili wzrok i ekran, a do tego użyje odrobiny wyobraźni, może dostrzec na ostatnim planie masyw Babiej Góry.
Chodziłem, jak to mam w zwyczaju, tu i tam w poszukiwaniu najlepszego widoku. Szypruń jest w większości zarośnięty lasem, nie ma więc jednego, idealnego punktu widokowego. W ramach tego spacerowania przeszkodziłem komuś w śniadaniu. Liczę na wybaczenie!
Będzie wschód, czy nie będzie? Wpatrywałem się, ponad kominami Rużomberka i linią Wierchów Choczańskich gdzieś w stoki Salatyna.
I, szczęśliwie, znajdując jakąś szczelinę między graniami i krawędziami chmur, słońce się ukazało.
Ale tylko na kilka minut: rozświetliło Liptów i górujące nad nim szczyty...
...po czym uznało, że wystarczy, i schowało się w chmurach.
Gdy kilka godzin później, wyruszałem w drogę, było nade mną znowu bezchmurne niebo. Szkoda trochę, że nie mogło być takie o wschodzie...!
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz