A było to tak.
W lipcu, jak to mam w zwyczaju, wybrałem się na spacer. Pomysłów miałem sporo, stanęło wreszcie na górskim i pogórskim spacerze z Węgier do Polski. I tak też się stało, a teraz Wam o tym spacerze w paru odcinkach opowiem, i go, rzecz jasna, pokażę.
Trasę miałem obmyśloną już jakiś czas temu, jako część czekającego w wycieczkowej kolejce Czwartego, Największego Obejścia Tatr (z Cieszynem i Tokajem na dwóch krańcach). Teraz wziąłem kawałek taki w sam raz na półtora tygodnia dni, zaczynający się w węgierskim Hidasnémeti, a kończący w Piwnicznej. To znaczy, że się skończy w Piwnicznej, to nie wiedziałem, mogła być Muszyna. Ale wyszła Piwniczna.
Tak to wygląda na podręcznej mapce. Żółte linie to granice państw (na dole Węgry, w środku Słowacja, na górze Polska), jasne linie w lewym górnym rogu to trasy moich obejść Tatr z 2014, 2015, i 2016 roku, oraz wycieczka z 2021, z Krakowa na Kasprowy, i z powrotem. Ta ostatnia to miało być przejście w poprzek Karpat, ale nie wyszło, bo się wystraszyłem covidowego zamykania granic. Na tej mapce nie ma zaznaczonej całej masy innych, mniejszych wycieczek, ale nawet gdyby były, to i tak dobrze by Wam się wydawało, że w tym roku poszedłem przez pasma mi dotąd prawie nieznane. Najpierw były Góry Tokajsko-Slańskie, potem Góry Czerchowskie, a finał w już nieźle znanym Beskidzie Sądeckim.
Najpierw dojazd. Pojechałem nocnym pociągiem z Warszawy do Muszyny. Myślałem, że nie mogę kupić biletu na sypialny, bo już się sprzedały, ale potem się okazało, że pociąg do Krynicy po prostu sypialnych wagonów nie prowadził. Trochę się dziwię, dlaczego, ale to pewnie skutek odwiecznych braków wagonów sypialnych (i kuszetkowych), z którymi boryka się Intercity.
W Muszynie spędziłem nieco ponad godzinę, głównie szukając miejsca, gdzie mógłbym się napić kawy. Misja okazała się w sobotę rano niewykonalna, za to zrobiłem zdjęcie muszyńskiego zamku w towarzystwie takiej oto drezyny WMB-10, wiozącej sobie przeróżny służbowy pierdolniczek w stronę Krynicy.
Jak już skończyłem szukać kawy, to wróciłem na dworzec, skąd odjeżdżał sezonowy pociąg do Popradu. Mnie Poprad nie interesował, bo chciałem dojechać tylko na przesiadkę do Pławca. Żywo za to interesuje mnie, czemu tak potrzebne i oblegane połączenie może być wyłącznie sezonową atrakcją, a nie normalnym połączeniem szeregu popularnych, dużych ośrodków. O niemożności kupienia biletów przez internet już nie wspominam.
Przez te trudności z biletami (sprzedawała z wysiłkiem konduktorka Kolei Małopolskich) pociąg odjechał z opóźnieniem, ale na szczęście moje następne połączenie - z Pławca do Koszyc - też się spóźniało, więc nie szkodzi.
W Koszycach miałem dosłownie chwilę na kolejną przesiadkę, ale i tak się udało.
I tak oto, po trzynastu i pół godzinach podróży (to w sumie całkiem dobry wynik, jak na odległość) wysiadłem w Hidasnémeti, na pierwszej stacji za węgierską granicą.
Na Węgrzech nie byłem od pięciu lat, a koleją nie jeździłem tam od siedmiu (od
tej objazdówki). Ja to lubię Węgry, także dlatego, że to taka bliska egzotyka jest. No, ten język chociażby, no dajcie spokój.
W planach miałem jeszcze jeden dojazd, z Hidasnémeti do Gönc. Ale tak mi się już chciało iść, że nie czekałem na autobus, i poszedłem do Gönc na piechotę. Hidasnémeti to miłe, mocno zapyziałe (jak większość węgierskiej prowincji) miasteczko, z paroma typowymi elementami, choćby pomnikiem poległych w drugiej wojnie światowej. Ciekawa jest otwierająca chronologię data 1942 - widocznie chodzi o pierwszą ofiarę z miasteczka, bo Węgry brały już czynnie udział w wojnie (po stronie Osi) od 1941 roku.
Gazdabolt to jest sklep ogrodniczy, czy gospodarczy taki, ale to może też być wyborna nazwa dla firmy taksówkowej w Zakopanem.
Jeszcze przeprawa przez Hornad (byłem dziesięć lat temu u jego źródeł, więc czuję się przywiązany)...
...nepomuk stojący na jakimś takim parkingo-polu namiotowym...
...i wypłynąłem na suchego przestwór oceanu. To oczywiście jeszcze nie Wielka Nizina Węgierska, ale już jej wysunięta ku północy zapowiedź, wciśnięta między Góry Tokajsko-Slańskie (na zdjęciu w oddali), a wzgórza Czerhat (za nami). Linia kolejowa na zdjęciu biegnie z Hidasnémeti do Szerencs, ale jest obecnie nieczynna.
"Nie dotyczy".
Kolejne spojrzenie na Góry Tokajsko-Slańskie. A dokładniej na Góry Zemplińskie, bo tak Węgrzy nazywają swoją część pasma. Szczyt widoczny pośrodku to Borsó-hegy, ma 755 metrów. W czasie tej wycieczki byłem zarówno na najwyższym szczycie węgierskiej części (Nagy-Milic, 894 metry), i całości (Šimonka, 1092 metry). Z obu mam bardzo miłe wrażenia, którymi w następnych odcinkach spróbuję się podzielić.
A to panorama. W prawo, na południe, Góry Tokajsko-Slańskie ciągną się jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, zniżając stopniowo, aż kończą pięknym i sławetnym akcentem, jakim jest góra Tokaj. Za nią już setki kilometrów równiny, aż po Bałkany.
Po kilku kilometrach nadhornadzkiej płaskości zacząłem wspinać się na tutejszy próg Karpat, na właściwą, górską część swojego spaceru.
I tym spojrzeniem na dolinę Hornadu, i Czerhat na teraz zakończę. Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz