środa, 28 grudnia 2022

Na Monte San Primo, cz. 1

Wreszcie przyszła wycieczka, której postanowiłem poświęcić osobny wpis tutaj. Ba! Osobne dwa wpisy, bo inaczej wyjdzie zbyt kobylasta rzecz. Byliśmy dotąd we Włoszech na kilkudziesięciu mniejszych i większych wycieczkach, ale większość jest relacjonowana tylko na fejsbuku (tutaj) i na instagramie (tutaj). Skoro jednak zdobyłem jakiś naj-szczyt, to opowiem ku pamięci tutaj. Ruszajmy na Monte San Primo!

Do najbliższych gór mam z Saronno ok. 40 minut, tyle w sam raz, ile zajmuje jazda pociągiem z Saronno do stacji Como Lago. A że dodatkowo z Como jest kolejka linowo-terenowa (taka, jak na Gubałówkę) do Brunate, położonego ponad Como willowego miasteczka, to jest chyba zrozumiałe, czemu to właśnie w tych bliskich górach ponad Como byłem już osiem razy. 

Na zdjęciu z Google Earth możecie łatwo zobaczyć ramiona jeziora Como i ten bliski nam górski trójkąt między nimi. Włosi nazywają go Triangolo Lariano, "Trójkątem Lariańskim", gdzie "Lariański" pochodzi od "Lario", łacińskiej nazwy jeziora. To oczywiście część Alp, dokładniej Przedalp, bo wysokości są raczej beskidzkie. Czy to Alpy Zachodnie, czy Wschodnie, nie jest jasne, choć konsultowałem się już ze specjalistą. Rzecz w tym, że przyjęty powszechnie podział Alp na te dwie części biegnie przez jezioro Como, ale przy całym ogromie łańcucha mało kogo zajmuje sprawa tego niewielkiego trójkąta na południu. Jedni wliczają do Wschodnich, inni do Zachodnich. Mi zwyczaj dzielenia gór wg dolin rzecznych każe uznać Triangolo za część Alp Zachodnich, bo przecież Adda wypływa z jeziora Como na końcu jego wschodniego, nie zachodniego odgałązienia. Z tym jednak mniejsza, wróćmy do wycieczek. Niebieskie linie to trasy moich lub naszych kolejnych wycieczek, szczególnie licznych w tych okolicach, gdzie da się dojechać pociągiem.

Najwyższym szczytem Triangolo jest Monte San Primo, ma 1682 metry, i o wycieczce na tę górę będę teraz opowiadał. San Primo jest najwyższą kulminacją długiego na kilka kilometrów grzbietu, dobrze widocznego i na mapie, i z różnych miejsc w okolicy. Tak San Primo - najwyższy szczyt na ostatnim planie - wyglądało w październiku, ze statku na jeziorze Como.

A tak z samego Como, z parku przy pałacu Olmo trzy tygodnie temu. Ruszajmy!

Na wycieczkę wybrałem się 18 grudnia, w jeden z najkrótszych dni w roku. Zaraz po szóstej wsiadłem w pociąg, kilka minut po siódmej trzydzieści byłem na stacji Canzo-Asso. Ona jest dość wysoko, prawie 400 metrów nad poziomem morza, ale to znaczy, że do szczytu Monte San Primo i tak jest około 1300 metrów podejścia. Oczywiście, można też sobie bardzo ułatwić życie, i wejść na górę od jednego z okolicznych parkingów, ale ja staram się nie angażować do wycieczek górskich samochodu, gdy nie jest to konieczne.

Tuż koło dworca jest taki oto wodospad, nazywa się Vallategna.

A to jest widok na Asso, rozłożone nad rzeką Lambro. Lambro to najważniejsza rzeka Triangolo Lariano, rozcinająca trójkąt na dwie nierówne części: większą i wyższą zachodnią, ze szczytami San Primo, Palanzone czy Boletto, i mniejszą i niższą wschodnią, ze słynnymi skalistymi szczytami Corni di Canzo.


Wymyśliłem sobie, że najpierw pójdę wzdłuż szosy do Lasnigo, i tam jedną z leśnych dróg zacznę iść pod górę. Szosa była na szczęście dość pusta, za to raz czy drugi otwierały się z niej miłe widoki - jak ten na masyw Monte Palanzone i Caglio, jedno z trzech górskich miasteczek położonych powyżej Asso.


Pustą czy nie, miło było zejść z drogi i zacząć się piąć pod górę. Moja wybrana trasa nie była oznakowanym szlakiem, ale z jednym wyjątkiem nie miałem problemu ze znalezieniem kierunku. A, i spotkałem stadko koziorożców, pierwsze w moim alpejskim życiu.


Na mojej trasie było Sormano, jedno z tych trzech górskich miasteczek wspomnianych wcześniej. Tu muszę wspomnieć o kawie. Zjadłem, oczywiście, śniadanie, ale po jeździe pociągiem i pierwszym odcinku trasy miałem sporą ochotę na kawę z jakimś ciasteczkiem. Liczyłem na to w Lasnigo, ale nie było, więc pogodziłem się z myślą, że kawy nie będzie. W końcu Sormano to jakaś górska wioska, a wiecie, jak wyglądają w Polsce te często bardzo urokliwe, ale oczywiście pozbawione usług górskie przysiółki w Gorcach czy Beskidzie Sądeckim. Jednak Sormano było spotkaniem z zupełnie innym światem, gdzie górska miejscowość okazała się być normalnym, murowanym miasteczkiem, w którym była i sympatyczna kawiarnia.


Sormano okazało się też być fantastycznym, kamiennym labiryntem. 


Tych uliczek nie ma oczywiście nie wiadomo ile, ale trochę jest - pokazuję dwa ujęcia, żeby nie było, że Wam coś wmawiam.


A, i takie kitku spotkałem.



To z kolei jest niewielki kościół parafialny.


Z Sormano wyszedłem na północ, w stronę głównego grzbietu Triangolo Lariano leśną drogą. Po prawej miałem grzbiet La Toretty, po lewej dolinę i ruchliwą drogę na przełęcz Colma di Sormano. Ruchliwą, bo to właśnie na tej przełęczy jest jeden z tych parkingów, od których wycieczka na Monte San Primo to już bardziej spacer, niż górska wycieczka.


Do głównego grzbietu dotarłem na Colma del Bosco, 1233 m nad poziomem morza. Stąd było już widać San Primo. To znaczy - tak mi się wydawało, bo potem się okazało, że to, co brałem za wierzchołek jest schowane za innym szczytem.


Było też pełno śniegu, i o tym też muszę wspomnieć. To właściwie była wycieczka w stronę Monte San Primo, nie na Monte San Primo. W czasie sierpniowej przeprowadzki nie wziąłem ze sobą zbyt wiele sprzętu turystycznego. Selekcji do wyładowanego samochodu nie przeszły wtedy namiot (stąd spanie w kamiennej chatce z "Blair Witch Project" w drodze na Palanzone w październiku) i raczki. Nie miałem pojęcia, jaki będzie ten śnieg wyżej. Wysokość w końcu babiogórska, a w zimie na Babią Górę bez raczków zazwyczaj ani rusz. Obiecałem więc sobie, że idę na zwiady, i zobaczymy, dokąd uda się bezpiecznie dojść. Opis jest, oczywiście, nieco pozbawiony suspensu, bo już wiecie, że byłem na szczycie.


Na Alpe Spessola skończył się las, zaczęły się alpejski krajobraz i kolejna droga w górę, tym razem już w stronę tego upragnionego grzbietu San Primo. Ze stoków Monte Ponciv (pierwszego od wschodu szczytu w tym grzbiecie) widać było już m.in. skaliste wierzchołki Corni di Canzo (w oddali po lewej).


Leżąca po wschodniej stronie jeziora Grigna przesłoniła się nieruchomym strzępkiem chmury.


Wystawał nad niego tylko wysoki na 2410 metrów wierzchołek.


Droga do tego punktu - do siodła Bocchetta di Terrabiotta (1435 m) w grzbiecie San Primo - zajęła mi 4 godziny, ale było warto. Nawet, gdyby warunki nie pozwoliły mi wejść wyżej, widok na północ, w stronę Bellagio, północnego ramienia jeziora Como i imponującej panoramy Alp wystarczyłby jako punkt kulminacyjny wycieczki. Po prawej stronie widać Monte Legnone, najwyższy szczyt w bezpośrednim otoczeniu jeziora Como (2609 m), a w głębi przegląd wspaniałych szczytów wznoszących się ponad Chiavenną i położoną gdzieś tam w oddali przełęczą Splügen, tradycyjną osią podziału Alp na Zachodnie i Wschodnie.


Nie wszystkie te zbliżenia będą z tego samego punktu, ale dla klarowności zbiorę je w jednym miejscu. To widok na Bellagio, miasteczko na północnym krańcu Triangolo Lariano. Byliśmy tam w październiku statkiem. I pewnie wrócę tam na wiosnę, żeby wybrać się stamtąd jeszcze raz na San Primo.


To Lenno i półwysep Balbianello, jedno z najbardziej bajkowych miejsc nad jeziorem Como.


A to Isola Comacina, jedyna wyspa na jeziorze Como. W VI wieku była tu przez pewien czas bizantyjska twierdza, samotny relikt rzymskości wśród władztwa Longobardów.

I to jest chyba dobry moment, żeby napisać: cdn.

Dobrego Nowego Roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz