sobota, 13 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 299, Vacha (na Moście Jedności)

Po przejściu trzystu kilometrów przez Saksonię i Turyngię dotarłem do południowo-zachodniego kąta dawnej NRD. Planowałem zobaczyć dwa miejsca z tego kresu, po drodze dowiedziałem się o jeszcze jednym, o moście w Vacha. To koniec pierwszego odcinka mojej tegorocznej drogi, jestem już przy samej Żelaznej Kurtynie. 


Te trzysta kilometrów od Torgau to obszar, który w 1945 roku zajęli Amerykanie i który oddali Sowietom. Piszę "zajęli", bo przecież słowo "wyzwolili" jakoś poza obozami koncentracyjnymi czy jenieckimi mało pasuje. W każdym razie, Armia Radziecka nigdy nie weszła tu w boju, wkraczała tu dzięki umowie z zachodnimi Aliantami. Cmentarze radzieckie, jakie oglądałem po drodze (np. w Weimarze) to głównie upamiętnienia jeńców czy pracowników przymusowych. Tak sobie myślę, że ten brak radzieckich bitew musiał być  problemem dla wschodnioniemieckiej państwowej pamięci. No, ale to miłe, że Truman postanowił dotrzymać słowa.

Vacha to niezbyt pogodne miasto nad rzeką Werrą. Na zdjęciu widać je z granicznego, kamiennego mostu. Dziś to Most Jedności, trzydzieści lat temu - zamknięty zaporami i drutem kolczastym most graniczny. Zaraz za moimi plecami, kilkanaście metrów od  północnego przyczółka zaczyna się Hesja, czyli Zachód. Nieopodal wciąż stoi wieża obserwacyjna. Dziś rzeką pływają kajakarze, mostem wędrują pielgrzymi - oczywiście do Santiago. 

Ale nie mogę powstrzymać wrażenia, że właśnie w tym kąciku dawnego Wschodu granicę wciąż wyraźnie widać. Są puste kamienice, zamknięte sklepy, urząd miasta przeniesiony z zabytkowego ratusza do zupełnie drugorzędnego miejsca. Lipsk czy Berlin to jedno, Vacha to jednak zupełnie co innego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz