wtorek, 9 lipca 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 151, Eberstedt

Znad Soławy skręciłem nad Ilm i w tej samej chwili opuściłem już historyczną Saksonię. Tu, w Turyngii nie będzie już pamiątek po unii z Polską, robi się za to coraz bardziej górsko. No, wzgórzyście. Ale zawsze to mniej płasko. 


Skoro mowa o zmianach. Zniknęły szerokie, często jeszcze romańskie czy gotyckie saskie wieże, teraz jest więcej tych smukłych, z barokowymi hełmami. Wróciły też znane mi z Łużyc dachy i dekoracje ścian robione z łupkowych płytek. Są nawet, rzecz ciekawa, bramy - wielkie, okazałe wrota gospodarstw, które tak lubię w krajobrazie Czech. Ciekawe, czy to dowód na przybywanie do dawnych Czech właśnie osadników z Turyngii?

Nie zmieniły się kwestie wyznaniowe. Tak jak w Saksonii, większość mieszkańców jest niewierząca. Ta wierząca mniejszość to głównie ewangelicy. Dzięki temu mogły powstać takie piękne wnętrza jak to na zdjęciu. Kościół św. Małgorzaty w Eberstedt akurat był otwarty, większość podglądam przez okna albo dziurki od klucza. Są piękne, aż dwupoziomowe empory i jest kanzelaltar, czyli ołtarz z amboną pośrodku. Pokazywałem kiedyś taki z Bielska. Warszawiakom warto powiedzieć, że nasz kościół św. Trójcy przy Zachęcie też kiedyś taki miał.

A, i oczywiście znowu pobojowisko: rejon wielkiej francuskiej wiktorii pod Jeną (Napoleon) i Auerstedt (Davout). Może oni mogli się po prostu umawiać tu na te bitwy, zamiast demolować całą Europę? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz