Co na Zachodzie, to już wiemy. Wczoraj w SKT miałem zaszczyt i przyjemność opowiadać o swoich obejściach Tatr. Tymczasem zajrzyjmy na letni Śląsk. Ostatni przegląd wittenberski zawiesiłem w bramach Jawora. Tam zakończył się długi etap marszy równolegle do krawędzi Sudetów; skierowałem się na zachód, prosto na Górne Łużyce.
Tak
jak w Świdnicy, i w Jaworze jest para wspaniałych zabytków służących
wiernym dwóch współistniejących chrześcijańskich wyznań. Rzymskim
katolikom służy fara pod wezwaniem św. Marcina z Tours.
W jej wnętrzu św. Jan Nepomucen ozdobił konfesjonał, podkreślając świętość i majestat elitarnego kapłaństwa.
Niewielka
parafia ewangelicko-augsburska spotyka się w drugim z zachowanych
Kościele Pokoju. I ten został wpisany na Listę UNESCO. O Jaworze pisałem więcej z drogi.
Warownym grodem jest nasz Bóg, orężem nam i zbroją.
Wybawia On ze wszelkich trwóg, co nas tu niepokoją!
Stary, chytry wróg chyha, by nas zmógł; swych mocy złych rój
prowadzi na nas w bój, na ziemi któż mu sprosta?
Jawor
pięknie wygląda od południa, wznosząc się wśród pól wieżami i
czerwonymi dachami, jakby nie minęły setki lat, nie wzrosły fabryczne
kominy i druty elektryczne.
Czekała
mnie piękna droga przez Pogórze Kaczawskie, do którego sentyment czuję
od czasu licealnej wycieczki naukowej z 2005 roku.
Pałac
Prittwitzów w Myśliborzu. To samo nazwisko nosił niesławny dowódca
niemieckiej 8. armii w Prusach Wschodnich; uznawszy się za pokonanego
przez Rosjan zarządził odwrót. Odwołanego zastąpił generał Hindenburg,
który - wsparty Szczęściem Tannenbergu - odniósł jedno z
najbłyskotliwszych zwycięstw w historii wojen. Jak bliskie było
pokrewieństwo, czy generał Maksymilian von Prittwitz bywał w tym pałacu?
Nie wiem.
Park
Krajobrazowy Chełmy, chroniący piękno Pogórza Kaczawskiego to teren
usiany pamiątkami po polskich wulkanach. Rzecz jasna, z Polską mają one
wspólne głównie położenie, bo ostatni raz wybuchały w okolicach miocenu.
Czyli kilkanaście milionów lat temu. To jest, w geologicznej skali,
dość niedawno.
Częściowo zniszczony słup wyznaczający granice powiatów (Kreis), w tym Jaworskiego (Jauer). Druga nazwa jest niestety nieczytelna, a do zarysu pierwszej litery nie pasuje mi żadna nazwa.
Wielkie
i dawniej bogate domy Kondratowa w wielu wypadkach stoją puste,
czekając na nabywców gotowych zamieszkać na podsudeckim bezludziu.
Późnym wieczorem zbliżałem się do Nowego Kościoła.
Kicz nowokościelny.
Zachwyca wielkość i zamożność dawnych, często pięknie zagospodarowanych gospodarstw.
Nowy Kościół - o którym wspominałem z drogi - to kolebka protestantyzmu na Śląsku i dzisiejszych ziemiach polskich. W 1518 roku uczeń Lutra, Melchior Hoffmann wygłaszał w gościnie u rycerskiego rodu Zedlitzów pierwsze kazania w nowym duchu. Widoczny na zdjęciu średniowieczny kościół jest w ruinie od lat 30-tych; jego zagłada nie jest więc skutkiem polskiego zaniedbania. Kościół jest wyraźnie obronny. Położony na niewielkim wzniesieniu, otoczony jest murem z przystosowaną do stawiania oporu bramą. Zbudowanie nowej świątyni w XVIII wieku doprowadziło, niestety, do porzucenia i ruiny starego.
Brama kościelnego terenu.
Godny dalszej lektury lub badań jest przykościelny cmentarz. Sąsiadują na nim stare, zaniedbane groby niemieckie - i często niewiele mniej zaniedbane polskie, pochodzące z pierwszych lat powojennych. To prawdopodobnie pamiątka pierwszych, pionierskich dni, upamiętnionych w komediowej formie w "Samych swoich". Używany obecnie, duży cmentarz poza wsią był pewnie jeszcze używany przez wygasającą wspólnotę ewangelicką, a tworząca się katolicka większość korzystała z nekropolii przy starym kościele. Nastąpiła zamiana ról - i stary cmentarz porzucono. W wolnej chwili postaram się dowiedzieć więcej o Nowym Kościele i jego kolejnych początkach: początku wsi, początku Reformacji, początku polskości.
Ponad wsią góruje wieża nowego, XVIII-wiecznego kościoła. Masywną bryłę nawy łączy z osobną wieżą wąski mostek.
Piękny
kościół parafialny służył dawniej, rzecz jasna, luteranom. Niestety,
kolejni proboszczowie katoliccy przekształcili go i ozdobili według swoich gustów.
Dość ludycznych.
Widać
to choćby po amatorskich polichromiach czy wstawieniu bocznych ołtarzy,
na które oczywiście w kościele ewangelickim nie przewidziano miejsca.
Nie da się jednak ukryć, że obecność znakomitych, XVI-wiecznych teologów wywarła na mieszkańcach trwałe wrażenie.
Miejscowym luteranom służy niewielka kaplica, podlegająca parafii w Jaworze.
Najsławniejszym z polskich wulkanów jest Ostrzyca Proboszczowicka. Choć jej niezwykły kształt kusi, by nazwać ją po prostu stożkiem wulkanicznym, to jest ona raczej śladem po stożku, bazaltowym pniem rozsypanej przez upływ czasu piramidy.
Kościół pw. św. Małgorzaty w Proboszczowie to, oczywiście, dawny kościół ewangelicki. Niestety, jego wnętrze zostało zdewastowane podczas powojennego remontu. Choć tablica informacyjna tłumaczy to pomyłkami w czasie prac trudno nie odnieść wrażenia, że był to jeden z niezliczonych epizodów niszczenia ewangelickiej przeszłości tej ziemi.
Jedna z figur na otaczającym kościół cmentarzu.
Bardzo ważny znak pamięci i zrozumienia, wmurowany w ścianę kaplicy grobowej Rednerów.
Choć wielu gorliwych polonizatorów Ziem Odzyskanych posunęło się nawet do niszczenia cmentarzy, zachowały się tysiące pięknych płyt nagrobnych. Zdobią mury nekropolii lub ściany cmentarzy, będąc często jedynymi już pamiątkami po bardzo dawnych mieszkańcach. Przy okazji są olbrzymim zbiorem ilustracji strojów, mód, obyczajów. I fryzur.
Z Proboszczowic piękna aleja drzew prowadzi do lasu na stokach Ostrzycy.
Widok z bazaltowego stożka Ostrzycy sięga dziesiątków kilometrów, obejmując odległe pasma górskie. W środkowej części zdjęcia można łatwo wypatrzeć wyraźną kopułę Śnieżki.
Stodoła wzniesiona z szachulca na przedmieściach Wlenia.
Chałupa, jak chałupa? Nic bardziej mylnego. To pierwszy napotkany przeze mnie dom przysłupowy. Symbol Łużyć, trójstyku polsko-niemiecko-czeskich granic to też połączenie słowiańskiej konstrukcji zrębowej (belka na belce) z przychodzącą wraz z niemiecką kolonizacją konstrukcją szkieletową. Takie budynki towarzyszyły mi daleko w głąb Saksonii.
Sympatyczny Wleń okazał się być bardzo skromnym miasteczkiem: choć z daleka już cieszyłem się na okazję zjedzenia porządnego obiadu, nad Bobrem nie miałem tej okazji. Teraz wiem, że nie ma w tym nic dziwnego. Wleń ma niecałe dwa tysiące mieszkańców, i mimo miejskiego sztafażu jest wielkości dużej wsi. Dla przykładu, podhalańskie Kościelisko jest ponad dwa razy większe. Na zdjęciu pomnik gołębiarki, wzniesiony w ostatnich dniach pokoju w 1914 roku.
Podczas moich spacerów najpiękniejsze są nieuchwytne momenty zaskoczenia i zachwytu. Tak było, gdy po wyjściu z Wlenia i wspięciu się na Górę Zamkową przechodziłem przez opustoszały już przedwieczorną kompleks zamku. Zapamiętałem nie tyle sam zamek, ile piękne, widoczne tu i tam detale.
Co upamiętniał ten kamień? Pewnie prace leśne. Pod Otwockiem stoi postawiony w latach 30-tych kamień z takim napisem:
Gdzie halizny i pustynia
Siać i sadzić zagajenia
Niech się po nas las zostanie
Pracy leśnej poszczęść Panie
Choć leśnictwo nie ma dziś dobrej prasy, nie zapominajmy, ile mu zawdzięczamy.
Wspaniale maszerowało się przez rozłożone ponad doliną Bobru wzniesienia. To też park krajobrazowy, w pełni zasługujący na taką właśnie nazwę. O zachodzie słońca zbocza Wietrznika (481 metrów), oświetlone wieczornym słońcem pod bezchmurnym niebem wyglądały wyjątkowo malowniczo.
A w oddali światło gasło na szczytach Karkonoszy, oświetlając przekaźnik nad Śnieżnymi Kotłami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz