Do najmilej wspominanych momentów moich wycieczek zawsze należą wschody słońca. W czasie tegorocznego spaceru obejrzałem cztery: na Wielkim Jaworze, na Ötscherze, na Jakobskogelu i na Hochwechselu. O wszystkich tych wschodach wspominałem z drogi, teraz pokażę więcej zdjęć z tych porannych wyjść. Najpierw, zgodnie z chronologią, Großer Arber, najwyższy szczyt Szumawy (1456 metrów nad poziomem morza).
We środę 24 lipca byłem na Čerchovie, we czwartek 25 lipca po bardzo długim i bardzo męczącym marszu doszedłem do Brennes. Arber rósł przez cały dzień, wyróżniając się wśród sąsiednich szczytów dumną sylwetką i wyraźnie widocznymi na szczycie instalacjami. Ciekawie było znaleźć się w tym samym, sporo oddalonym od domu miejscu zaledwie po kilku miesiącach. Zakwaterowałem się w tym samym pensjonacie, który chyba zresztą mogę przy tej okazji polecić (nazywa się Arberwald). Pogoda na rano zapowiadała się bardzo ładna, nastawiłem więc z uczuciem zgrozy budzik na 3:40.
Szedłem prawie tą samą drogą, co w zimie. Wtedy był silny mróz, a na szczycie dodatkowo potężny wiatr, przez który ciężko było utrzymać się na nogach. Teraz było ciepło i cicho, liczyłem na pierwszą tego lata panoramę Alp. Na razie z wysokości jakichś 1200 metrów widziałem wyraźną łunę wschodu i niknące światła Železnej Rudy. Na powyższym zdjęciu da się też wypatrzeć czerwone światło na szczycie Pancířa.
Niestety, o Alpach nie było mowy. Cały widok na południe i południowy wschód wypełniała szarość chmur i mgieł. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę szedł ku Alpom przez półtora tygodnia, i zobaczę ich szczyty niemal dopiero u wylotu alpejskich dolin.
Śniegu nie było ani śladu (bez zaskoczenia), za to tak jak w zimie dumnie prezentowały się kopuły radarów i anteny służące niemieckiej armii. Szczyt Jawora pokryty jest niezliczonymi budowlami i instalacjami. Mam nadzieję, że mimo panującej obecnie manii stawiania wież widokowych na każdym polskim szczycie uda nam się jednak uniknąć tego stopnia oszpecania gór.
Chwilę przed w pół do szóstej fragment łuny zaczerwienił się, zapowiadając nowy dzień.
Coś za coś. W lutym widziałem obłędną panoramę Alp, teraz nie było o niej mowy. Za to wtedy dzień wstał niezauważenie, a teraz słońce najpierw elegancko wychyliło się zza widnokręgu lśniącym paskiem, a potem ukazało się całe.
Na szczycie siedziałem dość długo, patrząc głównie na pobliską Szumawę. Jeszcze tego samego dnia zacząłem czterodniową przeprawę przez te półdzikie góry. No, góry okazały się dość płaskie, ale pełne krajobrazowego piękna.
Przypuszczam, że teraz nie będę miał już długo okazji wejść na Großer Arbera. To w zasadzie nie jest żadna nadzwyczajna góra: to prawda, że najwyższa wśród szczytów Szumawy, ale jednocześnie strasznie oszpecona. Ciekawie wyszło, że najpierw nie udało mi się tu dotrzeć (w 2018 roku), potem nadrobiłem zaległość (w lutym), a potem postanowiłem połączyć wątki (w lipcu). I tak się jakoś do tego szumawskiego rekordzisty przywiązałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz