czwartek, 22 sierpnia 2019

Podniesiona kurtyna. Kilometr 1320, czwarty i ostatni trójstyk

Finał tego spaceru biegł przez trzy doliny i trzy wały wzgórz. Doliny wyrzeźbiły kolejne dopływy Raby (tej co wpada do Dunaju, nie tej z Beskidów), a wzgórza, cóż, miały już tylko po trzysta metrów z hakiem. W Güssing przeszedłem przez Strem, koło granicznego Szentgotthárd przez Lafnitz, wreszcie przy Jennersdorf przez samą Rabę. I już co chwila dotykałem granicy z Węgrami.


Pierwszy austriacko-węgierski słupek graniczny zobaczyłem na niewysokim grzbiecie między Fuchsbergiem a Steinergipfelem. Charakterne nazwy, tak w ogóle. I na nim, i na każdym kolejnym była data 1922. To w sumie jedna z młodszych granic, przez które przechodziłem w czasie tej drogi. Inne sięgały hen, czasami nawet średniowiecza. A tu dopiero na mocy bolesnych dla obu państw traktatów z Trianon i Saint-Germain wytyczono dokładny przebieg nowej granicy. Wyobrażam sobie, że nastrój tamtej pracy w terenie musiał być z lekka pogrzebowy. Mam nadzieję, że wąsaci panowie się nie bili o ar tu czy tam. 

W kilku miejscach granica ślizga się po całkiem ruchliwych drogach lub linii kolejowej z Szentgotthárd do Feldbach. Na szczęście dla użytkowników zostawiono te odcinki po austriackiej stronie, więc można ich było za Zimnej Wojny używać. Widać, że z drugiej strony dostęp był trudny, węgierskie domy wciąż stoją daleko od granicy. A że granica biegnie też rozległymi dolinami, komunistyczna straż graniczna miała ułatwione zadanie.


Około dziesiątej w środę byłem na tym trzecim grzbiecie, na którym znajduje się ostatni trójstyk, czyli mój cel. Nie ma tu aż tak widocznych śladów Żelaznej Kurtyny, jak na granicy obu Niemiec. Ale jednak są: widziałem zarośniętą węgierską drogę graniczną, fundamenty dawnych zapór, fragmenty lub całe zwoje zardzewiałego drutu kolczastego. W jednym miejscu zachowano wieżę obserwacyjną i odcinek ogrodzenia. Wreszcie finał! 

Tu, 384 metry nad poziomem morza kończyła się Żelazna Kurtyna. Dalej była Jugosławia, a ta była trochę tu, trochę tam, okrakiem na drucie kolczastym. Na północ, aż do Bałtyku był nieprzerwany ciąg drutów, min, wież.


To fantastyczne, że do styku granic Austrii, Węgier i Słowenii można tak po prostu dojść. Nikt nie kontroluje, nikt o nic nie pyta. Są ławki, można sobie urządzić piknik w trzech państwach na raz. Można dojść z każdej strony i w każdą stronę zejść. O tym wielkim osiągnięciu Unii Europejskiej i jej twórców chciałem przy okazji mojego spaceru przypomnieć. Warto śledzić kolejne obchody, kilka dni temu wspólne uroczystości odbyli Niemcy i Węgrzy. Kulminacja będzie oczywiście w listopadzie, w rocznicę upadku muru w Berlinie. Szkoda, że to nie mógł być czerwiec, w rocznicę wyborów w Polsce. 

Ja zszedłem na Węgry. I to było już te ostatnie pięć kilometrów: razem w tym roku 1325.


Serdecznie dziękuję za doping, zainteresowanie i wiadomości. Jak co roku, wkrótce będę mógł zaprosić na kilka prezentacji, które odbędą się w gościnie u różnych klubów i kół w Warszawie. A więc - proszę nie regulować odbiorników!

* * *

Warto też pamiętać, że wojny, katastrofy i brak podstawowych wolności to codzienność milionów ludzi na całym świecie. Jeżeli śledziłeś, Czytelniczko lub Czytelniku moje relacje, znalazłaś lub znalazłeś w nich coś ciekawego czy inspirującego, zachęcam do wejścia na stronę Polskiej Akcji Humanitarnej i wsparcia dowolną sumą jednej z jej akcji! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz